×

„Zaczęłam jeść mortadelę i parówki.” Historia kobiety, którą przerosły nowe ceny

„Zaczęłam jeść mortadelę i parówki, bo inaczej nie starcza mi do pierwszego”. Rozpaczliwe wyznanie kobiety w starszym wieku, której nowy, polski ład wyrządził wielką krzywdę. Wysokie ceny są poza jej zasięgiem.

Nowy, polski ład

Na przestrzeni minionych kilku miesięcy wszyscy Polacy mocno odczuli skutki tzw. polskiego ładu. Po tym jak rząd zdecydował się po raz kolejny zasilić funduszami wychodzącą z pandemii gospodarkę, ceny drastycznie wzrosły. Podwyżki najmocniej dotknęły młodych, bezdzietnych ludzi oraz seniorów, którzy nie mogą liczyć na wsparcie ze strony państwa.

Inflacja przekraczająca 4% sprawiła, że średni wzrost poziomu cen wyniósł ok. 4,4%. Specjaliści ostrzegają, że to jeszcze nie koniec i po wzroście cen żywności możemy spodziewać się podwyżek w sektorze energii elektrycznej, gazu oraz wody. Na samą myśl o kolejnych wzrostach cen drży pani Helena, dla której już obecna rzeczywistość jest trudna do zniesienia. Kobieta miesięcznie otrzymuje emeryturę w wysokości 1200 złotych, która ledwo wystarcza jej na opłaty stałe i jedzenie.

Spędziłam w pracy równe 42 lata. Nie mam dzieci, dlatego przez całe swoje życie nigdy nie korzystałam z urlopów macierzyńskich czy wychowawczych. Nie otrzymywałam również tzw. „socjału”, ponieważ nie należał mi się. Osobiście zapracowałam na każdą złotówkę swojej emerytury. Gdy skończyłam 60 lat i odeszłam na zasłużony odpoczynek, czekał mnie policzek otrzeźwienia. ZUS wyliczył moją emeryturę na 1190 zł netto.

Pani Helena szybko zorientowała się, że życie w Polsce za niecałe 1200 zł nie będzie łatwe. Kobieta zaczęła szukać oszczędności, gdzie tylko się da. Jej życie zmieniło się na gorsze.

„Zaczęłam jeść mortadelę i parówki”

Polskie emerytury należą do jednych z najniższych w Europie. Od lat wielu Polaków deklaruje, że wolałoby, aby opłacanie ZUS nie było obowiązkowe, ponieważ łatwiej jest samemu zabezpieczyć swoją przyszłość niż liczyć na wsparcie ze strony państwa. Podobnego zdania jest pani Helena. Kobiecie co prawda udało się zawczasu zadbać o swoje finanse i posiada oszczędności, ale nawet z nimi nie czuje się w pełni bezpiecznie.

Nie jestem głupia, spodziewałam się, że w tym kraju nie mogę liczyć na wiele. Przez lata gromadziłam oszczędności z myślą o emeryturze. Staram się ich jednak na razie nie ruszać, bo przecież nie wiadomo, co przyniosą kolejne lata. A co jeżeli zachoruję i będę potrzebowała pieniędzy na leki? Mój mąż nie żyje od kilku lat, a ja nie mam rodziny. Kto mi wtedy pomoże? Bo na pewno nie matki pobierające 500+.

Ostatni wzrost cen dramatycznie obniżył standard życia pani Heleny. Kobieta była zmuszona zmienić swoje dotychczasowe nawyki żywieniowe, ponieważ nowe ceny przerosły jej budżet. Emerytka wyeliminowała ze swojej diety dobrej jakości mięso, a ich miejsce zajęły mniej zdrowe wyroby z niewielką zawartością białka.

Truskawki 10 zł za kg, maliny 12 zł za mini kartonik, czereśnie 30 zł za kg. Dla kogo są te ceny, pytam się? Nie stać mnie na to, aby za siatkę owoców i kilka ogórków płacić 50 zł! A gdzie obiad? Przecież nie najem się samymi warzywami i owocami. Ceny mięsa wcale nie są lepsze. W mojej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak wykreślić ze swojego jadłospisu steki wołowe, bitki czy kotlety schabowe. Zamiast tego zaczęłam jeść mortadelę i parówki. Wiem, że są niezdrowe i powodują raka jelita grubego, ale jedyną alternatywą jest głodowanie.

„Kolejna podwyżka mnie zabije”

Pani Helena podjęła trudną decyzję o zubożeniu swojej diety. Kobieta nie jada już pełnowartościowych, zdrowych posiłków, ponieważ produkty są zbyt drogie. Ograniczyła ilość zjadanych warzyw i owoców, których ceny są bardzo wysokie w porównaniu z dostarczaną kalorycznością. Zamiast tego, sięga po kaloryczne, tłuste mięsa i przetwory, które są w stanie utrzymać ją przy życiu.

Nie cierpię niskiej jakości wędlin, podrobów czy konserw. Przez całe życie gardziłam nimi, a teraz znalazłam się w sytuacji, w której nie mam wyjścia i muszę je jeść, aby przetrwać. Wiem, że rujnuję swoje zdrowie, ale nie stać mnie na droższe opcje. Staram się kupować najtańsze mrożone warzywa i owoce i dodawać je do posiłków, żeby nie nabawić się awitaminozy. Nieraz przechodząc przez bazar aż kręci mi się w oku łza na widok świeżutkich wiśni czy śliwek. Niestety w tym życiu nie będzie mnie już na nie stać.

Kobieta bardzo ubolewa nad tym, że rolnicy dyktują tak absurdalne ceny warzyw i owoców. Chciałaby jeść jak dawniej, ale zdaje sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Pani Helena martwi się, co stanie się z nią, jeśli ceny znów poszybują w górę. Być może będzie musiała zgłosić się do Ośrodka Pomocy Społecznej.

Na razie jakoś sobie radzę. Nauczyłam się wybierać najtańszą opcję w każdej dziedzinie życia. Boję się jednak, że obecna najtańsza opcja z czasem stanie się tą środkową, na którą mnie nie stać. Wtedy będę musiała napocząć oszczędności życia i rozpocząć odliczanie czasu do śmierci, bo przecież kiedyś i one się skończą.

To przerażające, jak wielu jest w Polsce ludzi w podobnej sytuacji. Pomimo uczciwej pracy nie doczekali się docenienia.

Źródła: www.money.pl
Fotografie: Instagram (miniatura wpisu), Instagram, Facebook

Może Cię zainteresować