×

W tragedii w Bukowinie stracił żonę i córki. „Wydaje mi się, że to zły sen”

W lutym wyjechali na wspólne ferie, ale już nigdy z nich razem nie wrócili. Tego dnia wiał porywisty wiatr. Nagle silny podmuch zerwał dach z wypożyczalni sprzętu narciarskiego. Ten wypadek w ułamku sekundy zmienił życie rodziny w koszmar. Pan Paweł w tragedii w Bukowinie Tatrzańskiej stracił żonę i córki.

„Cały czas wydaje mi się, że to zły sen” – mówi mężczyzna około 4 miesiące po tragedii.

W Bukowinie Tatrzańskiej stracił żonę i córki

Do nieszczęśliwego wypadku doszło w wietrzne, poniedziałkowe przedpołudnie. Na terenie stacji narciarskiej na Rusinowym Wierchu, blacha zerwana z dachu wypożyczalni narciarskiej, przygniotła cztery osoby. 52-letnia kobieta i jej 15-letnia córka zginęły na miejscu. Druga z sióstr – 21-latka, w ciężkim stanie trafiła do szpitala w Nowym Targu. Niestety, również nie przeżyła. Młoda kobieta miała bardzo rozległe obrażenia.

Pan Paweł tego dnia stracił wszystkie najbliższe mu osoby. Stało się to na jego oczach. Był tuż obok, ale nic nie mógł zrobić. Mężczyznę również zabrano do szpitala. Doznał wstrząsu psychicznego. Nie wiedział jeszcze, że umrze również jego starsza córka…

Z wypadku udało się wyjść jedynie 17-letniemu chłopakowi, stojącemu obok kobiet.

„To było nasze ulubione miejsce”

Tydzień w Tatrach mieli spędzić w gronie rodziny i przyjaciół. W materiale „Uwagi” pan Paweł mówił, że wybrali miejsce, które było ich ulubionym.

Dzieci zjeżdżały na nartach, a my z żoną się przechadzaliśmy. Cieszyliśmy się odpoczynkiem

– opowiadał.

Drugiego dnia pobytu pogoda się popsuła, ale wyciągi nadal funkcjonowały normalnie. Gdy pan Paweł zaparkował samochód na parkingu nieopodal wypożyczalni nart, nagle zerwał się silny wiatr. Z wnętrza samochodu mężczyzna widział, jak odrywający się dach budynku leci w jego stronę. Zdążył jedynie pomyśleć, że zostanie zmiażdżony. Ale tak się nie stało. Na oczach pana Pawła i przyjaciela rodziny, dach poszybował w kierunku stojących obok auta kobiet i nastoletniego chłopca.

Starałem się Pawła odciągnąć, żeby tego nie widział. Tego widoku nie da się zapomnieć. Razem z ratownikami i policjantami staraliśmy się Pawła uspokoić, podać mu leki, ale udało się to dopiero po kilkudziesięciu minutach

– wspomina.

Pan Paweł zostawił pokoje i rzeczy ukochanych kobiet w nienaruszonym stanie. Ciągle czeka. Aż okaże się, że to, co się stało, było tylko koszmarnym snem…

Musiały zginąć, żeby zaczęto badać stan budynków?

Po wypadku, który wstrząsnął całą Polską, zaczęto zastanawiać się nad przyczyną. Nie trzeba jej było daleko szukać.

Starosta tatrzański Piotr Bąk w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przyznał, że w ciągu trzech ostatnich lat właściciel wypożyczalni sprzętu narciarskiego nie starał się o pozwolenie na budowę budynku. Lokalne władze nie wiedziały też nic na temat straganu, stojącego przy stoku. Co więcej, okazało się, że w tej części Rusinowego Wierchu nie powinny stać żadne budynki.

Inspektor Nadzoru Budowlanego pojawił się na miejscu dopiero po tragedii. Wtedy przyznał, że ze względu na nadmiar pracy, inspektorat nie jest w stanie sprawdzić wszystkich tzw. samowolek budowlanych.

W efekcie dach feralnej wypożyczalni, był przymocowany do niej jedynie za pomocą gwoździ i kilkucentymetrowych śrub. Pogoda w Tatrach jest niezwykle zmienna, a wiatr osiąga prędkość ponad 100 km na godzinę.

Jeżeli byłaby to solidniejsza konstrukcja, to mogłoby nie dojść do tragedii. Niechlujstwo. Nie mam słów, jak można było… Właściciel wiedział, jakie są tutaj warunki atmosferyczne. To nie jest nizina ani teren przykryty. Przy takiej lichej konstrukcji musiało dojść do tragedii. To nie powinno tam być tam postawione, ani w taki sposób wykonane

– mówił podczas konferencji prasowej Jan Kęsek.

Fotografie: YouTube (miniatura wpisu), Twitter, YouTube

Może Cię zainteresować