×

Owoce kupowane przy drodze nie są bezpieczne! Zanim zjesz, lepiej się zastanów

Zastanawialiście się kiedyś, czy owoce kupowane przy drodze są bezpieczne? Spaliny, wysoka temperatura (zwłaszcza w lecie) i wszechobecny kurz nie są najlepszymi elementami do przechowywania roślin.

Owoce kupowane przy drodze

Latem nie brakuje przydrożnych sprzedawców, którzy oferują zebrane w lesie owoce i grzyby. Podczas podróży samochodem kuszą kartonowe szyldy z wypisanymi wielkimi literami „truskawki prosto z pola”, „świeżutkie maliny”, itd. To zachęca do postoju i skosztowania zebranych przez kogoś smakołyków.

Serwis mamadu.pl przytacza historię pani Moniki, która chciała się zatrzymać obok takiego przydrożnego sprzedawcy. Jednakże naszła ją pewna myśl:

Wracaliśmy z synem znad jeziora, mały zaczął marudzić, że jest głodny, pomyślałam, że stanę i kupię mu maliny. Jednak kiedy uświadomiłam sobie, ile samochodów musiało dziś przejechać koło tych malinek, zaczęłam się zastanawiać, czy takie owoce są bezpieczne dla półtorarocznego dziecka?

Okazuje się, że obawy kobiety są jak najbardziej słuszne. Wystarczy jeden rzut oka na te tymczasowe stoiska – zawsze zlokalizowane są na poboczu ruchliwych dróg, by zwiększyć szanse na przyciągnięcie klienta. A to niesie ze sobą ryzyko złapania jakieś paskudnej choroby. Skąd taki wniosek?

Zanim zjesz – umyj!

Pan Dariusz w rozmowie ze wspomnianym serwisem powiedział, że jego rodzina od trzech pokoleń żyje ze sprzedaży owoców z własnych upraw. Cały sezon sprzedają truskawki, maliny, czereśnie i miód przy drodze krajowej. Doskonale więc zdaje sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwa niesie jedzenie owoców zaraz po ich kupieniu na takim stanowisku:

Nasze gospodarstwo leży kilkanaście kilometrów stąd, jednak na wsi wiele nie sprzedam, więc całe lato stoję u szwagra na podjeździe, dziennie sprzedaję nawet kilkaset kilogramów owoców. Zawsze tłumaczę klientom, że lepiej umyć owoce przed jedzeniem, choćby stanąć na stacji benzynowej.

Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jego owoce, choć ekologiczne nie nadają się bezpośrednio do spożycia. Przyznaje także, że nieraz widział, jak „koledzy po fachu” nie mając dostępu do toalety, załatwiali potrzeby w krzakach. Następnie (bez mycia rąk i bez rękawiczek) nakładali owoce do siatek:

Mam szczęście, bo u szwagra skorzystam z toalety i ręce mogę umyć, zresztą i tak zakładam rękawiczki. Ale kurzu i spalin nie da się uniknąć, to trzeba zmyć. Tam może być wszystko, pałeczki salmonelli, larwy tasiemca, o rtęci i kurzu nawet nie wspominam. Letnia bieżąca woda, to jedyny sposób, aby można było zjeść zdrowe i bezpieczne owoce.

Maria Jeznach, kierownik Oddziału Higieny Żywności w rozmowie z Nową Trybuną Opolską tłumaczy, że na owocach rosnących na krzewach mogą też znajdować się larwy tasiemców bąblowcowych. Roznoszą je głównie lisy. Objawy są nie tylko nieoczywiste, ale często mylone są z nowotworem. Mogą też wystąpić wiele lat po zakażeniu:

Kupujący czasami nie zdają sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje zjedzenia zanieczyszczonych owoców. Kupują je i od razu zjadają, bo truskawki czy czereśnie wyglądają tak apetycznie, że trudno im się oprzeć. Jeśli metale ciężkie dostaną się do naszego organizmu, może dojść do zatrucia, a lekarze ostrzegają też, że ich odkładanie się może po latach wywoływać nowotwory.

Źródła: mamadu.pl, www.polskieradio.pl
Fotografie: Pixabay, pixabay.com

Może Cię zainteresować