W katastrofie helikoptera zginął Karol Kania, znany polski przedsiębiorca
W nocy z poniedziałku na wtorek niedaleko Pszczyny doszło do katastrofy helikoptera. W wyniku zdarzenia zginęły dwie osoby. Jedną z nich był Karol Kania, znany przedsiębiorca i milioner z Polski.
Katastrofa helikoptera
Do katastrofy helikoptera na Śląsku doszło w nocy z poniedziałku na wtorek. Maszyna spadła na ziemię w okolicy rzeki Dokawy. W środku znajdowały się cztery osoby – dwie z nich nie przeżyły. Na razie nie wiadomo, jaka była przyczyna wypadku. Akcja ratunkowa trwała do 3:00 w nocy.
Jak ustalił nieoficjalnie Dziennik Zachodni, jedną z ofiar śmiertelnych jest 80-letni biznesmen, producent pieczarek, Karol Kania. Tę informację potwierdził później w rozmowie z money.pl Marek Wojtala, sołtys wsi Jankowice.
W katastrofie śmigłowca zginął także 54-letni pilot. Dwie inne osoby, które podróżowały z tyłu, przeżyły i o własnych siłach wydostały się z wraku. Jak ustaliła Gazeta Wyborcza, jedną z nich jest synowa Karola Kani, drugi ranny pasażer to 54-letni mężczyzna.
Nie żyje Karol Kania
Karol Kania zginął w wieku 80 lat. Był założycielem i właścicielem jednego z największych w Europie przedsiębiorstw produkujących podłoża pod uprawę pieczarek. W 2016 roku znalazł się w rankingu najbogatszych Polaków magazynu „Forbes”, gdzie zajął 63 pozycję z majątkiem 490 mln złotych.
Serwis money.pl na temat śmierci biznesmena rozmawiał z Markiem Wojtalem, sołtysem wsi Jankowice. Jak czytamy, około północy małżeństwo zbudził wielki huk:
Żona do mnie przybiegła i powiedziała, że to na pewno helikopter Kani. Słyszała, jak krążył nad naszym domem, a mieszkają może dwa kilometry od nas. On ma działkę przy rzece i ja też. Musiał szukać lądowiska. Mgła była straszna, nic, kompletnie nic nie było widać. Dawno takiej nie było. Wiem, że skądś wracali.
Okazuje się, że sołtys pozostawał w bliskich relacjach z Karolem Kanią:
On tak jak ja był myśliwym. Jak był czas, to szliśmy razem do lasu. Teraz ludzie mówią, że wrócił do łowiska… Wszyscy go tu znali, podziwiali. Z biedy wyszedł na tych pieczarkach, ale zawdzięczał to tylko swojej ciężkiej pracy. Od zera zaczynał. Pamiętam go jako dziecko w gumiakach, drepczącego w gnoju. Nikt wtedy nie przypuszczał, że do takiego majątku dojdzie. Był bardzo uczciwy, spokojny, nikomu kto prosił, pomocy nie odmówił. I się nie wywyższał, wręcz przeciwnie, był jednym z nas. Normalnie zagadał, udzielał się lokalnie. Zginął 300 metrów od domu. Straszne – wzdycha ciężko.
Rozmówca serwisu money.pl dodaje, że 80-letni przedsiębiorca cieszył się życiem na emeryturze. Dodaje, że to nie pierwsza tragedia w tej rodzinie:
Mógł jeszcze pożyć i tych owoców swojej ciężkiej pracy posmakować. Druga taka tragedia w tej rodzinie, trzy lata temu jego syn zginął, jechał na rowerze, gdy nagle dostał udaru. Los ich nie oszczędza, a przecież dobrzy ludzie.