×

4-letni Gabryś wyznał mamie, że połknął baterię. Żaden szpital nie chciał przyjąć chłopca

Rodzice 4-letniego Gabriela usłyszeli od niego słowa, które ich przeraziły. Chłopczyk powiedział, że połknął baterię. Rodzice wiedzieli, że to może zagrażać jego życiu, dlatego zaczęli szukać szpitala, który usunie przedmiot z jego układu pokarmowego. Niestety wszyscy zamykali przed nimi drzwi.

Metalowy przedmiot

Gabryś powiedział mamie, że połkną baterię 24 marca. Nie chcąc tracić ani chwili, od razu udała się z nim na SOR w Żarach. Badanie RTG potwierdziło, że w ciele malucha jest metalowy przedmiot, a jego wymiary wskazywały, że to bateria.

Lekarz uspokoił rodziców i powiedział, żeby razem z synem wrócili do domu. Mieli zgłosić na oddział chirurgi dziecięcej w Zielonej Górze, gdyby u chłopca pojawiły się bóle brzucha, wymioty albo biegunka.

Pexels

Pexels

Od szpitala do szpitala

Na SOR w Zielonej Górze pojechali jeszcze tego samego dnia. Lekarz zbadał Gabrysia i stwierdził, że bateria rzadko się rozszczelnią. Dlatego zalecił rodzicom tylko, by obserwowali chłopca. Następnego dnia, zdeterminowani rodzice zadzwonili do szpitala we Wrocławiu. Usłyszeli, że bateria w ciele dziecka może być bardzo niebezpieczna, dlatego należy ją szybko usunąć.

Jednak rodzice z Gabrysiem nie dotarli do Wrocławia. Jak zaznacza pani Justyna:

W drodze do Wrocławia syn zasygnalizował z krzykiem, że strasznie zaczął go boleć brzuch. Wystraszeni zgłosiliśmy się do najbliższego szpitala, który był w Żarach, gdzie zostało ponownie wykonane RTG, które potwierdziło, iż dziecko w dalszym ciągu ma ciało obce

Lekarze ze szpitala w Żarach skierowali dziecko na oddział chirurgi dziecięcej szpitala w Zielonej Górze. Rodzice byli tam 25 marca.

Zgłosić się, jak dziecko będzie mieć objawy

W Szpitalu Uniwersyteckim w Zielonej Górze, lekarze określili stan dziecka jako „ogólnie dobry, bez patologicznych objawów”. Prześwietlenie wykonane po dwóch dniach wykazało, że przedmiot nadal jest w ciele chłopca. Po jednym dniu od RTG chłopiec został wypisany. 28 marca rodzice wrócili z Gabrysiem do domu, a lekarze zalecili dziecku przyjmowanie leków i dietę bogatą w warzywa i owoce. Pani Justyna wspomina rozmowę z medykami:

Powiedzieli, że jeżeli dziecko będzie miało objawy, powinno zgłosić się ponownie na oddział. Czy w Polsce naprawdę trzeba czekać do ostatniej chwili, aby stało się nieszczęście? Był strach, rozpacz, złość, że nikt nam nie chce pomoc. W głowie był najgorszy scenariusz. I ciągle pytania do siebie, czy zdążę na czas. Byliśmy z mężem zdruzgotani. Czuliśmy się bezsilni

Dzwoniła wszędzie

Mama Gabrysia nadal się nie poddawała. Dzwoniła do wielu szpitali. W końcu lekarz dyżurujący ze szpitala w Szczecinie stwierdził, że przedmiot jest w ciele dość długo, więc należy go usunąć. Dlatego, 29 marca rodzice przywieźli Gabrysia do Szczecina:

SOR oraz personel oddziału był bardzo zdziwiony, że musieliśmy szukać pomocy prawie 300 kilometrów od domu. Zapewniono nas, że nie wyjdziemy, póki przedmiotu nie będą mieli w swoich rękach. Położyli syna na oddziale gastrologii dziecięcej. Po wykonaniu RTG, przedmiot nadal znajdował się w tym samym miejscu. I tu zaskoczenie – okazało się, że Gabriel połknął metalową nakrętkę od śruby

Lekarze zauważyli, że nakrętka przebywała w ciele 4-latka tak długo, że wrosła w jelito. Usunęli ją 2 kwietnia w czasie zabiegu kolonoskopii pod narkozą.

Standardowe postępowanie

Szpital w Zielonej Górze postanowił odnieść się do sprawy. Rzecznik placówki poinformowała, że dzieci w wyniku braku nadzoru dorosłych, bardzo często połykają ciała obce. Opisała też jak wygląda procedura w takim przypadku:

Standardowym postępowaniem w takim przypadku nie jest wykonywanie inwazyjnego zabiegu operacyjnego polegającego na otwarciu jamy brzusznej, otwarciu jelita i usunięciu ciała obcego. W przypadku połknięcia baterii, standardem jest usunięcie jej z żołądka drogą endoskopową. Niestety, w sytuacji 4-letniego Gabrysia, ciało obce, w chwili zgłoszenia się do lekarza było już poza żołądkiem. Z tego powodu niemożliwe było już jego usunięcie tą metodą

Szpital przyznał, że w związku z niskim ryzykiem powikłań w takich przypadkach, lekarze postanowili nie wykonywać inwazyjne operacji. Rzecznik dodała przy tym, że gdyby przedmiot nie został wydalony w ciągu kilkunastu dni, najprawdopodobniej przeprowadzono by zabieg. Poniżej można zapoznać się z całą odpowiedzią szpitala:

Pani Justyna jest bardzo wdzięczna szpitalowi w Szczecinie, ale zastanawia się, czy na reakcję lekarzy musiałaby czekać do naprawdę ostatniej chwili.

Może Cię zainteresować