Polskie szpitale są przepełnione! „Pożyczamy łóżka skąd się da…”
Wydawać by się mogło, że wyraźny spadek liczby zakażeń COVID-19 i zniesienie stanu epidemii w Polsce odciąży szpitale. Nic bardziej mylnego. Polskie szpitale są przepełnione. Dr Tomasz Karauda, lekarz ze szpitala im. Barlickiego w Łodzi, mówi, że „nigdy w życiu nie widział tylu chorych”. Niestety, stan zdrowia wielu z nich jest bardzo poważny w wyniku wcześniejszych zaniedbań.
Polskie szpitale są przepełnione. „Pożyczamy łóżka skąd się da…”
Szpitale i przychodnie zdrowia pękają w szwach. Doskonałym tego przykładem są placówki w Łodzi.
Widzę tłumy na pulmonologii i na internie. Ostatnio miałem pacjenta z gruźlicą, dla którego szukałem miejsca w szpitalu. A choć ośrodki w Łodzi mają bardzo dużo miejsc i nigdy nie było problemu z umieszczeniem tam pacjenta, teraz usłyszałem: „jesteśmy pełni po brzegi”. Dla chorego z gruźlicą znalazłem w końcu miejsce w Sieradzu
– opowiada dr Tomasz Karauda.
Powodów ogromnego napływu pacjentów jest kilka. Pierwszy z nich to niewątpliwie przerwa z powodu zastoju pandemicznego, która jest dziś do nadrobienia. Wówczas większość łóżek szpitalnych była przeznaczona dla pacjentów z COVID-19. Inni często musieli czekać na swoją kolej dłużej.
Kolejny powód to fakt, że pacjenci nie obawiają się już tak zakażenia COVID-19, a tym samym nabrali ochoty na wizyty u lekarzy. Są też tacy, którzy przez brak dostępu do lekarzy w czasie pandemii byli pozbawieni możliwości leczenia. Tymczasem choroba postępowała. W wielu przypadkach objawy są już dziś na tyle poważne, że konieczny jest stały kontakt z lekarzem. Wie coś o tym dr Tomasz Karauda, który przyjmuje również jako lekarz rodzinny.
Wciąż przychodzą do mnie pacjenci, którzy postanowili zrobić ze sobą i swoim zdrowiem porządek. Wcześniej, w czasie intensywnej pandemii, nie mieli – jak mówią – ani możliwości leczenia i badań, ani odwagi, żeby szukać pomocy. Bali się, że się zakażą koronawirusem. Teraz przychodzą do mnie i mówią, że jak COVID-19 minął, to trzeba się „wziąć za siebie” i proszą o skierowania, chcą się badać, diagnozować.
Dr Michał Matyjaszczyk, specjalista medycyny rodzinnej z ICZMP w Łodzi zauważa natomiast, że „COVID wcale nie minął, tylko ludzie przestali się go bać”.
Obserwuję, że strach przed pandemią zelżał u wielu chorych na tyle, że postanowili się leczyć. I powiem szczerze: mamy tu masakrę! Przychodzą do przychodni POZ i mówią, że chcą kolejne, bo poprzedniego nie zrealizowali. Nie byli w stanie dostać się do specjalisty. Teraz zresztą kolejki są tak duże, że pewnie wrócą po kolejne skierowania. Do endokrynologa można na przykład zapisać się na koniec przyszłego roku. I to jest bez sensu. Przez ten czas pacjenci albo umrą, albo pójdą prywatnie do lekarza. A nie o to przecież chodzi.
„Niestety, ucierpią pacjenci „
Wróćmy do szpitali. Jak zauważa dr Maryjaszczyk, setki łózek, które służyły pacjentom przed pandemią COVID-19 i w trakcie jej trwania, wciąż są potrzebne.
Chorych nie ubyło. Po prostu się nie leczyli. Dlatego teraz przychodzą w strasznym stanie. Znajomy kardiolog opowiadał, że wcześniej tylko w książkach czytał o tak zaawansowanych zmianach w sercu, które są wynikiem zaniedbanych i „przechodzonych” schorzeń. Oddziały rehabilitacji zamknięto w pandemii jako pierwsze. Mam więc w przychodni ofiary zaniedbań rehabilitacyjnych, które przez brak dostępu do świadczeń nie odzyskają sprawności.
Z taką masakrą może mógłby poradzić sobie sprawny i dobrze działający system opieki medycznej. A nasz jest mocno nadszarpnięty przez wieloletnie zaniedbania i przez pandemię, zmagający się z brakami kadrowymi
– mówi dr Matyjaszczyk.
Finał takiego obrotu spraw w wielu przypadkach może być tragiczny.
Niestety, ucierpią pacjenci
– prognozuje dr Matyjaszczyk.