Syn Kowalewskiego w dramatycznej sytuacji: „Nie mogę przylecieć na pogrzeb taty”
Syn Kowalewskiego nie pożegna taty z powodu ograniczeń pandemicznych. „Obywatele USA nie są wpuszczani do Polski. Nie jestem w stanie o tym mówić…”
Śmierć uwielbianego aktora
6 lutego zmarł Krzysztof Kowalewski, odtwórca wielu kultowych ról. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci, jako pan Sułek z cyklu komediowych audycji radiowych, bohater filmów Stanisława Barei, głowa rodziny Leśniewskich i godny następca Kazimierza Wichniarza w roli Zagłoby.
Krzysztof Kowalewski miał w swoim artystycznym dorobku ponad 100 ról. Od dłuższego czasu zmagał się z problemami zdrowotnymi. Bliscy aktora widzieli, jak powoli gaśnie. Zmarł w wieku 83 lat w Warszawie. Pozostawił ukochaną żonę, Agnieszkę Suchorę, 21-letnią córkę Gabrysię i mieszkającego z Stanach Zjednoczonych, 54-letniego syna, Victora.
Syn Kowalewskiego, z powodu ograniczeń wprowadzonych z powodu pandemii koronawirusa, nie mógł towarzyszyć ojcu w ostatnich dniach życia. Nie uda mu się też przyjechać na pogrzeb.
Syn Kowalewskiego nie pożegna taty
Jak ujawnia w rozmowie z Super Expressem:
Nie przyjadę na pogrzeb taty, bo nie mam polskiego paszportu, a w czasie pandemii obywatele USA nie są wpuszczani do Polski.
Jedynym pocieszeniem w tych trudnych chwilach może być fakt, że przed śmiercią ojca udało mu się odbyć z nim szczerą i serdeczną rozmowę. Jak ujawnia syn aktora, miał już wtedy przeczucia, że może ona być ostatnią. Jak wspomina:
Na szczęście zdążyłem się z tatą pożegnać telefoniczne na kilka dni przed jego śmiercią. Nie jestem w stanie o tym mówić…
Syn aktora zamieścił wzruszające pożegnanie na Facebooku. Jak ujawnia, relacje z ojcem nie zawsze układały się idealnie, jednak z czasem stali się sobie bardzo bliscy. Napisał z czułością:
Jestem zmuszony publicznie wyrazić swój osobisty smutek. W południe czasu warszawskiego zmarł we śnie mój tata Krzysztof Kowalewski. Kocham go i wiem, że mnie kochał. Życie nie przygotowało go do roli ojca, ale z czasem wrósł w tę rolę i odegrał ją całkiem nieźle. Zawsze kończył rozmowę telefoniczną dowcipem, zaraz po tym, jak powiedziałem „Ok, zadzwonię za kilka dni” mogłem liczyć na słowa „hej, słyszałeś to”. W ten sposób kończyliśmy każdą rozmowę, a on opowiadał mi dowcip. A ci, którzy go znają, wiedzą, że był w tym całkiem dobry. Będzie mi go bardzo brakowało.