×

Sylwia obwinia rodziców za swoje porażki. „Mam troje dzieci, każde z innym mężczyzną”

Do redakcji portalu Papilot.pl napisała Sylwia. Kobieta uważa, że przegrała swoje życie. Dlaczego? Ma trójkę dzieci – każde z innym mężczyzną i w dodatku nie jest w związku z żadnym z nich. Za swoje dwie porażki obwinia rodziców. Czy ma rację? Prosi też o pomoc z tym, co dalej ma robić. Może ktoś z Was będzie miał jakiś pomysł…

Moje życie zostało zniszczone już w wieku 17 lat. Wtedy poznałam Łukasza. Przeżyłam swoje pierwsze zauroczenie. Niestety źle trafiłam. Łukasz był niegrzecznym chłopcem. Pewnego dnia poprosił mnie o dowód miłości, a ja się zgodziłam. To stało się w moim domu i pod obecność moich rodziców, którzy nie mieli nic przeciwko, aby Łukasz nocował w jednym pokoju z ich córką. Zaszłam w ciążę i urodziła się Oliwia.

Rodzice zmusili mnie do ślubu kościelnego, bo co ludzie powiedzą. Do dziś mam do nich o to żal. Pół roku po ślubie Łukasz okradł jakąś kobietę w szpitalu, gdzie pracował jako portier. Tak trafił za kratki. Potem wrócił do mnie, ale na chwilę. Poznał inną kobietę i związał się z nią. Jej także zrobił dziecko. Zostałam sama

Jako 22-letnia kobieta miałam na koncie rozbite małżeństwo, małe dziecko i brak matury. Postanowiłam wziąć swoje życie w garść i zapisałam się do liceum wieczorowego. Udało mi się zrobić maturę. Niestety nie było mnie stać na wyprowadzkę do dużego miasta, gdzie – nie ukrywajmy – są większe perspektywy, a rodzice nie mogli mi pomóc.

Podjęłam więc pracę u lokalnego przedsiębiorcy. W pracy poznałam Marka. Marek pochodził z wielodzietnej rodziny, w której panował pociąg do alkoholu, ale nie przeszkadzało mi to. Marek był dla mnie dobry, nie miał zobowiązań i pracował. Zakochałam się w nim i wkrótce zamieszkaliśmy razem. Z naszego związku urodziła się kolejna dziewczynka – Amelka. Przez ok. 2 lata byliśmy szczęśliwi. Bardzo się cieszyłam, że Marek zaakceptował mnie i moje dziecko z poprzedniego związku. Uwierzyłam, że i do mnie uśmiechnął się los. Niestety byłam bardzo naiwna.

Marek zaczął pić. Zrezygnował z pracy i utrzymanie rodziny zostało na mojej głowie. Po pewnym czasie uznałam, że to bez sensu. Wróciłam z dwojgiem dzieci do rodziców. Nie czekało mnie miłe przyjęcie, ale zawsze to jakieś odciążenie finansowe. Mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem, pracowałam, nie musiałam oddawać dziecka do przedszkola albo szukać mu niańki. Cierpiałam i było mi bardzo ciężko, ale uważałam, że mam szczęście w nieszczęściu. Na dodatek po roku w moim życiu pojawił się Piotr.

Piotr był lokalnym starym kawalerem, mieszkającym w jednym domu z matką. Kiedy ta zmarła, postanowił ułożyć sobie życie z kobietą. Ponieważ nie był zbyt atrakcyjną partią, wiedział, że nie każda się nim zainteresuje. Postanowił zalecać się do mnie. Na początku w ogóle nie chciałam żadnego związku. Zawiodłam się dwa razy, a myśl o kolejnej porażce przerażała mnie. Poza tym Piotr był ode mnie starszy o 15 lat i co tu ukrywać – niezbyt atrakcyjny, zniewieściały, zdominowany przez mamusię. Podejrzewałam, że w ogóle nie potrafi obchodzić się z kobietami.

Po kilku miesiącach jego wytrwałych podchodów zmieniłam zdanie. Nie będę kłamać, że zakochałam się w nim, ale dostrzegłam pewne zalety bycia razem. Piotr miał duży dom, pochodził z dobrej rodziny i stałe dochody. Do tego chciał mnie – dziewczynę związaną z innym mężczyzną ślubem kościelnym i posiadającą dwójkę dzieci. Rodzice mówili, żebym chwytała okazję, bo druga taka się nie pojawi. Nie chciałam być dla nich dłużej obciążeniem i zamieszkałam z Piotrem.

Życie z nowym partnerem nie okazało się łatwe. Piotr miał dziwne nawyki wynikające z życia z mamą pod jednym dachem przez wiele lat. Poza tym, tak, jak podejrzewałam, nie potrafił obchodzić się z kobietami. W łóżku były bardzo duże problemy. Nie czułam też do niego pociągu. Zmuszałam się do współżycia z nim. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Do tego nasza nieudana relacja zaczęła odbijać się na dzieciach. Piotr ignorował je, a po pewnym czasie zaczął mi wypominać, jakie mam szczęście, że się ze mną związał. Nie mogłam tego znieść i po raz kolejny, w poczuciu klęski, wróciłam do rodzciów. Tym razem nie z dwojgiem dzieci, ale z trojgiem… Piotr i ja doczekaliśmy się syna – Pawełka.

Rodzice tak jak za pierwszym razem nie przyjęli mnie z otwartymi ramionami, ale łaskawie pozwolili ze sobą zamieszkać. Ten stan trwa do dziś. Obecnie nasze relacje nie są zbyt przyjazne, ale przynajmniej mam dach nad głową dzięki nim. Mieszkam na piętrze z dziećmi, a oni na parterze.

Mam zmarnowane życie. W mojej miejscowości jestem wytykana palcami. Dzieci wstydzą się mnie, bo co nieco już rozumieją. Praktycznie nie ma dnia, żebym nie płakała. Mam gdzie mieszkać, mam pracę i dzieci, ale nie oszukujmy się – przegrałam życie. Mam żal do rodziców, że nie przypilnowali mnie, gdy byłam nastolatką. To od nastoletniej ciąży wszystko się zaczęło. Potem doradzili mi Piotra. Zawdzięczam więc dwie życiowe porażki najbliższym.

Moje życie mogłoby wyglądać inaczej. Mam też pretensje do losu za to, że wychowałam się w takiej, a nie innej rodzinie, w takiej, a nie innej miejscowości. Dzieci podobne do mnie mają małe szanse na udane życie, a dzieci prawników czy lekarzy od razu mają dobry start. Nie mówcie mi, że życie jest sprawiedliwe, bo roześmieję się wam w twarz. Co teraz zrobić ze swoim życiem?

*Zdjęcia mają charakter poglądowy

Może Cię zainteresować