Sri Lanka: 66-latek widział, jak mężczyzna z torbą wchodzi do świątyni pod koniec nabożeństwa
Sri Lanka to miejsce na ziemi, o którym mówi dzisiaj cały świat. Według najnowszych doniesień w zamachach na kościoły i hotele zginęło co najmniej 310 osób, a około 500 zostało rannych. Liczba ofiar śmiertelnych rośnie z godziny na godzinę, bowiem w szpitalach wciąż umierają kolejne osoby, które odniosły bardzo poważne obrażenia. Wśród tragicznie zmarłych ludzi nie brakuje obcokrajowców. W skutek wybuchu bomby w jednym z luksusowych hoteli zginęła m.in. trójka dzieci najbogatszego człowieka w Danii, Andersa Holcha Povlsena. 66-letni Dilip Fernando i jego żona cudem uniknęli śmierci na Sri Lance. Teraz podzielił się mrożącą krew w żyłach historią w sieci.
Wyszli ze świątyni na Sri Lance, bo w środku nie było już miejsca
Śmiało można powiedzieć, że Dilip Fernando i jego żona oszukali przeznaczenie. Kiedy wybrali się do kościoła pw. św. Sebastiana w Negombo, gdzie doszło do wybuchu, okazało się, że w środku nie ma już miejsc siedzących. W konsekwencji oboje wyszli na zewnątrz skąd uczestniczyli w nabożeństwie. Niestety, w środku zostali krewni rodziny m.in. małżonkowie ich dzieci oraz dwie wnuczki.
To on był odpowiedzialny za jedną z eksplozji
Fernando przyznał, że pod koniec mszy zauważył około 30-letniego mężczyznę zmierzającego w kierunku wejścia do kościoła. Jego uwagę zwróciła wówczas ciężka torba, którą niósł ze sobą.
Kiedy przechodził pogłaskał moją wnuczkę po głowie. To był zamachowiec – powiedział reporterowi Fernando
Nie był podekscytowany ani przestraszony. Był spokojny – dodał
Trzeba przyznać, że ta relacja przyprawia o dreszcze, zważywszy na to, jakie mężczyzna miał zamiary… Zarówno on, jak i jego żona, zastanawiali się, w jakim celu mężczyzna idzie do kościoła z torbą pod koniec nabożeństwa? Dziś już wszystko jest jasne. To m.in. on przyczynił się do horroru na Sri Lance.
Rodzina Fernando miała sporo szczęścia. Zanim doszło do eksplozji w świątyni udało jej się uciec.