×

Tajemnicza śmierć Jakuba Schimandy. Co naprawdę wydarzyło się w lesie?

Tajemnicza śmierć Jakuba Schimandy od 12 listopada 2014 roku budzi wiele kontrowersji. Co naprawdę wydarzyło się tamtego feralnego dnia na skraju lasu w Gałczewie? Na to pytanie wciąż próbują znaleźć odpowiedź rodzice chłopca.

Sprawa Jakuba Schimandy – tajemnicza śmierć nastolatka z Golubia

Serwis Onet wraca do sprawy tajemniczej śmierci 19-letniego Jakuba Schimandy, który 12 listopada 2014 roku popełnił samobójstwo w lesie w Gałczewie pod Golubiem-Dobrzyniem (woj. kujawsko-pomorskie). Jak czytamy, przybyli na miejsce śledczy nie potraktowali całej sprawy poważnie – nie zabezpieczyli dowodów, nie przeprowadzili oględzin, a nawet nie zlecili wykonania sekcji zwłok.

Dochodzenie w sprawie śmierci nastolatka umorzono po dwóch dniach. Gdy jego rodzice – Maria i Lech Schimandowie – zaczęli pytać o śmierć syna, ktoś podpalił im gospodarstwo. Dodatkowo zniszczono krzyż, który upamiętniał zmarłego chłopca.

Życie, które do tej pory znaliśmy, skończyło się 12 listopada 2014 r. Łzom goryczy nie ma końca. Chcemy poznać prawdę i dowiedzieć się, co wydarzyło się w tym lesie. Żyjemy nadzieją, choć cały czas rzuca nam się kłody pod nogi.

– powiedział Lech Schimanda w rozmowie z Onetem.

Rodzice Jakuba przyznali, że był on wyczekiwanym przez nich dzieckiem. Przed tragiczną śmiercią chciał studiować informatykę, dlatego zdecydował się na szkołę o profilu informatycznym. Jego największą pasją była muzyka, dorabiał czasami jako didżej. Za zaoszczędzone pieniądze i dzięki wsparciu rodziców kupił sobie własny samochód – używanego volkswagena golfa.

Tamten dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam, zrobiłam synowi drugie śniadanie, wziął je i powiedział: „cześć, no to jadę”.

– opowiada mama nastolatka.

Był 12 listopada 2014 roku.

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

Jakub Schimanda – ostatnia rozmowa

Po raz ostatni Lech widział swojego syna po południu, 12 listopada 2014 roku. Od dyrektorki wiedział on o wagarach Jakuba. Gdy tylko ten zjawił się w domu razem ze swoim kolegą, Karolem J., zapytał go o tę kwestię. Po krótkiej rozmowie chłopak wsiadł do auta i powiedział, że jedzie odwieźć Karola i niebawem wróci.

Jednakże minęło kilka godzin, a Jakub nie dał znaku życia. To zmartwiło rodziców, którzy próbowali się z nim skontaktować. Pojechali nawet do domu Karola J., ale tam nie zastali syna. W końcu zawiadomili policję w Golubiu-Dobrzyniu. Jeden z funkcjonariuszy zabrał ich do niewielkiego pokoju, aby przekazać straszną informację:

Policjant palił jednego papierosa za drugim, był strasznie zdenerwowany. W końcu powiedział, że Jakub nie żyje. Zjechałem z krzesła i zemdlałem. Tak samo moja żona. Policjanci zaczęli nas ratować, wezwano karetkę. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

– relacjonuje Lech Schimanda.

Dwa dni po śmierci 19-latka śledczy zamknęli sprawę. Uznano bowiem, że chłopak sam odebrał sobie życie. Z akt prokuratorskich wynika, że śledczy ustalili, iż Jakub Schimanda odwiózł Karola J. do domu. Następnie pojechał do lasu, aby odebrać sobie życie. Powodów miało być wiele: od mandatu za przekroczenie prędkości, kłótni z rodzicami o wagary, po rozstanie z dziewczyną, do którego doszło na początku września 2014 roku.

Jednakże wątpliwości i znaków zapytania w tej sprawie jest co najmniej kilka. Dlatego rodzice Jakuba od siedmiu lat próbują ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego dnia.

Ciało Jakuby Schimandy – co wydarzyło się w lesie?

Ciało Jakuba odnaleziono na skraju lasu w Gałczewie. Miejsce to znajduje się na uboczu, z dala od głównych traktów leśnych, gdzie najczęściej przesiadywała młodzież. Jako pierwszy wiszącego chłopaka dostrzegł Łukasz P., który przyjechał tam razem z Andrzejem C. i Damianem Ż. To ten ostatni wspiął się na drzewo i odwiązał kabel z szyi Jakuba, a następnie wezwał pogotowie.

Z zeznań chłopaków wynika, że o 20:30 do Damiana Ż. zadzwonił Karol J. z pytaniem, czy nie ma z nimi Jakuba. Następnie poprosił znajomych, aby pojechali go poszukać. Wskazał nawet konkretne miejsce w lesie, które należy sprawdzić.

Mniej więcej w czasie, w którym chłopcy znaleźli Jakuba wiszącego w lesie, do domu Karola J. przyjechał patrol policji wysłany przez dyżurnego zaraz po zgłoszeniu przez rodziców zaginięcia. Nie uzyskawszy żadnych informacji, funkcjonariusze mieli zamiar opuścić posesję. Wówczas Karol zawołał do nich, że jego koledzy odnaleźli Jakuba i że ten się powiesił. Z informacją miał zadzwonić do niego Damian Ż. Zdaniem Damiana, to Karol wykonał telefon.

To była pierwsza rozbieżność w zeznaniach chłopaka. Później pojawiło się ich znacznie więcej. Tajemnicza śmierć Jakuba Schimandy wciąż nie znalazła swojego finału.

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

Sprawa Jakuba Schimandy. Niejasne zeznania?

Jednym z wielu problemów śledztwa były niejasne zeznania Karola J. Najpierw zarzekał się, że po rozstaniu ze zmarłym pozostawał w domu i grał w grę w swoim pokoju. Jego słowa potwierdziła matka oraz ojciec w 2020 roku. Jednakże matka poszkodowanego jako kosmetyczka pracowała w salonie do godziny 19:00. Ojciec z kolei potwierdził słowa syna, choć znał wyłącznie relację matki, bo do domu wrócił dopiero w godzinach wieczornych.

Mimo tego śledczy uznali te zeznania za wiarygodne. Co ciekawe, 13 listopada 2014 roku, czyli dzień po śmierci Jakuba, Karol J. razem z Michałem R. przyjechali na miejsce zdarzenia. Nie ustalono jednak, dlaczego to zrobili. W kolejnych latach zmieniał on swoje zeznania. Za pierwszym razem twierdził, iż nie miał kontaktu z poszkodowanym po wypadku. Z kolei w dokumentach prokuratorskich znaleziono zapis, że Karol zeznawał, iż to on znalazł powieszonego kolegę:

Karol powiedział, że mają takie miejsce, gdzie razem spędzają ze sobą czas. On mówił, że wsiadł w samochód i pojechał na miejsce i zobaczył auto Jakuba, że były włączone światła i że głośno w samochodzie grała muzyka. On miał w światłach reflektorów zobaczyć, że Jakub się powiesił na drzewie i że go odciął i wezwał policję.

Policja nie zabezpieczyła miejsca zdarzenia?

Rodzina zmarłego zarzuca także wiele policji w związku ze sprawą. Według relacji Onetu funkcjonariusze nie zabezpieczyli miejsca zdarzenia, nie wykonali żadnych fotografii ani nie przeprowadzili oględzin. Z prokuratorskich dokumentów wynika, że przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon Jakuba: „Czas nieokreślony, prawdopodobnie samobójstwo przez powieszenie”.

A co się stało z samochodem zmarłego? Policjanci przekazali go… Karolowi J. pomimo tego, że chłopak nie miał prawa jazdy. Do tego pojazd wrócił do rodziców Jakuba dopiero po kilku dniach. Z nieznanych powodów był od idealnie wyczyszczony, tak w środku, jak i na zewnątrz.

Biegły psycholog ustalił także prawdopodobny powód targnięcia się na życie Jakuba. A być ich kilka. Przed śmiercią dostał on mandat, za przekroczenie prędkości w wysokości 500 złotych i do tego pokłócił się z rodzicami o wagary. Parę tygodni wcześniej rozstał się z dziewczyną, jednak według jej relacji, nie było to nic głębokiego. Z kolei rodzice podejrzewali go, że bierze narkotyki, a to rodziło kolejne negatywne emocje.

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

fot. Superwizjer TVN – kadr programu

Sekcja zwłok Jakuba Schimandy

W 2019 roku zdecydowano o ekshumacji ciała Jakuba. Z dokumentów wynika, iż badania toksykologiczne potwierdzają, że chłopak przed śmiercią spożywał amfetaminę. Z kolei ojciec zmarłego Lech Schimanda jest w posiadaniu opinii sądowo-lekarskiej przygotowanej przez prof. Jarosława Berenta. Jest to specjalista od medycyny sądowej i laboratoryjnej toksykologii sądowej.

Dokument datowany jest na luty 2020 roku. Świadczy on o tym, że Katedra i Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przeprowadziła w latach 2015-2019 sekcję 159 powieszonych osób. Tylko u jednej z nich wykryto narkotyki, jednakże nie był to Jakub. Brakuje też typowych elementów samobójstwa — listu pożegnalnego czy innej formy wiadomości.

Ktoś chce ukryć prawdę?

Sprawa samobójstwa została umorzona ledwo po dwóch dniach prowadzenia śledztwa. Miało to być typowe samobójstwo z powodów osobistych. Rodzice nie mogli się pogodzić z tą decyzją i zaczęli drążyć temat. W tym czasie podpalono ich gospodarstwo, uszkodzono samochód, a nawet ktoś chciał spalić drzewo, na którym Jakub miał rzekomo popełnić samobójstwo.

Nawet krzyż upamiętniający śmierć chłopca był celem aktów wandalizmu. Rodzice Jakuba odbierali także głuche telefony przez jakiś czas. Dlatego czuli, że ktoś chce ukryć przed nimi prawdę. Ostatecznie Prokuratura Okręgowa w Toruniu ostatni raz sprawę umorzyła w grudniu 2020 roku i odrzuciła zażalenie ze strony rodziców. To oznacza, że wyrok stał się prawomocny.

Obecnie Prokuratura Krajowa prowadzi odrębne postępowanie dotyczące ewentualnych zaniedbań ze strony miejscowych śledczych. To Sąd w Warszawie ma prawo do zadecydowania czy zostanie uchylony immunitet części prokuratorów, którzy prowadzili sprawę. Jednakże termin rozprawy jest ciągle przekładany.

Jakuba pochowano na cmentarzu w Golubiu-Dobrzyniu. Rodzice odwiedzają go tak często, jak tylko mogą. Tajemnicza śmierć Jakuba Schimandy póki co wciąż pozostaje zagadką.

Źródła: www.onet.pl
Fotografie: Facebook (miniatura wpisu), Superwizjer TVN - kadr programu, Facebook

Może Cię zainteresować