×

Co działo się w DPSie w Jordanowie? Przerażające fakty wychodzą na jaw

Co działo się w DPSie w Jordanowie, o którym za sprawą okrutnych praktyk zakonnic usłyszała cała Polska? Matka jednej z tamtejszych podopiecznych w wywiadzie dla TVN24 zdobyła się na szczere i bardzo trudne dla niej wyznanie. Opowiedziała, co spotkało jej córkę Anastazję, która została przyjęta pod opiekę sióstr. Jej słowa przerażają. „Była tak faszerowana lekami psychotropowymi, że przestała chodzić, przestała jeść, przestała normalnie funkcjonować”.

Zakonnice znęcały się nad chorymi dziećmi

W ostatnich dniach Wirtualna Polska opublikowała przerażający reportaż Dariusza Farona i Szymona Jadczaka. Portal opisał dramat podopiecznych z Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem. W placówce zakonnice znęcały się chorymi dziećmi. Wiązanie do łóżek, zamykanie w klatce czy bicie mopem to tylko niektóre z kar wymierzanych niepełnosprawnym podopiecznym. Dlaczego dyrektorka DPSu nie reagowała na przerażające poczynania sióstr zakonnych? Odpowiedź jest prosta, a zarazem przerażająca. Okazuje się, że sama była największym tyranem i zmorą dla przebywających w placówce osób.

Co działo się w DPSie w Jordanowie? Wstrząsająca relacja matki 19-letniej Anastazji

Reporterom TVN24 udało się porozmawiać na temat wydarzeń, które miały miejsce w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie, z kilkoma kobietami. Jedną z bardziej szokujących relacji podzieliła Marta Lisiak, matka 19-letniej Anastazji, która zmaga się z zespołem Dravet – choroba objawia się ciężką padaczką i zaburzeniami osobowości. Pani Marta sama zmaga się z depresją, w związku z czym nie była w stanie samodzielnie opiekować się chorą córką. Z tego też powodu oddała ją do DPSu.

Już po pary miesiącach pobytu Anastazji w ośrodku matka dowiadywała się od córki, że ta znosi tam prawdziwe katusze. Kobieta początkowo nie chciała wierzyć młodej dziewczynie i zrzucała wszystko na chorobę.

Kiedy zabierałam córkę na weekendy do domu, zaczęła mi opowiadać, że jest zamykana w klatce, że jest bita. Natomiast nie brałam tego tak naprawdę na serio, raczej przez pół, ze względu na chorobę mojego dziecka

– przyznała.

Z biegiem czasu wstrząsająca relacja córki stawała się coraz bardziej prawdopodobna i realistyczna. Potwierdzeniem słów dziewczyny miały być ślady na ciele Anastazji.

Kiedy zabierałam ją do domu, miała ślady ugryzień na rączkach, ślady zadrapań. Kiedy tego się zaczęło pojawiać więcej, zaczynałam delikatnie dopytywać. W odpowiedzi oczywiście otrzymywałam: wszystko jest w porządku, w naszym domu nie jest stosowana żadna przemoc, jeżeli chodzi o podopiecznych

– relacjonowała.

Kiedy pani Marta zaczęła nabierać większych podejrzeń, zgłosiła sprawę odpowiednim służbom i zwróciła się o kontrolę w DPSie. Odpowiedź otrzymała po paru miesiącach. Wynikało z niej, że kontrola niczego nie wykazała – nie ma żadnych nieprawidłowości – i sprawa została zakończona. Tymczasem koszmar w placówce trwał.

„Była tak faszerowana lekami psychotropowymi, że przestała chodzić”

Przyszła pandemia COVID-19. W związku z rozprzestrzenianiem się wirusa pani Marta nie mogła wchodzić do placówki, aby zobaczyć się z córką. Był to czas, kiedy rozmawiały tylko telefonicznie. Czas, kiedy 19-latka przechodziła przez prawdziwe piekło na ziemi.

Rozmawiałam z córką tylko przez telefon i z czasem zaczęłam zauważać, że coś z nią jest nie tak. Ona przestała mówić, bełkotała tylko coś. Co się potem okazało, była tak faszerowana lekami psychotropowymi, że przestała chodzić, przestała jeść, przestała normalnie funkcjonować, cały czas tylko spała.

Kiedy moja mama pojechała w odwiedziny do córki, to było tuż po świętach w 2020 roku, widok, który zobaczyła, był przerażający. Dwóch opiekunów trzymało moją córkę z prawej, z lewej strony, a ona włóczyła nogami po podłodze. Z ust ciekła jej ślina, była w stanie opłakanym, brudna, zaniedbana. Podczas tej krótkiej wizyty mojej mamy w DPS-ie, mojej córce leciały łzy z oczu. Jedyne, co zdołała wydukać z siebie, to słowa: zabierzcie mnie stąd. Tak też się stało. Po dwóch dniach zadzwoniłam do siostry dyrektor z informacją, że za godzinę przyjeżdżam po córkę. Siostra dyrektor zapytała mnie, na jak długo ją biorę. W odpowiedzi otrzymała: na zawsze

– wspomina w wywiadzie dla TVN24 pani Marta.

Chciała dla córki jak najlepiej

Pani Marta chciała dla swojej córki jak najlepiej. Wierzyła, że DPS będzie dla nastolatki miejscem, w którym odpowiednie osoby należycie się nią zaopiekują. Dziś wie, jak bardzo się myliła. Okrutnych czynów na miejscu miały dopuszczać się zarówno siostry zakonne, jak i osoby świecie, które biły podopiecznych.

Siostra Alberta, jej ulubionym przedmiotem do bicia dzieci była na przykład miotła. Moja córka, kiedy wychodziła ze śniadania, z obiadu, z kolacji i wchodziła po schodach na górę, była nagminnie bita miotłą i inne dzieci też. Te dzieci leżały po prostu na schodach, a ona je po prostu prała

– dodała pani Marta.

Prokuratura prowadzi śledztwo

Jak podał portal Wirtualna Polska, prowadząca śledztwo Prokuratura Rejonowa w Suchej Beskidzkiej postawiła już zarzuty dwóm zakonnicom, w tym dyrektorce DPSu. Wobec jednej i drugiej zastosowany dozór policyjny. Co więcej, obie mają zakaz wchodzenia do placówki i zakaz kontaktowania się z pokrzywdzonymi, podopiecznymi i pracownikami ośrodka. Opiekunce grozi od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności, natomiast dyrektorce od 3 do 5 lat. Zakonnice nie przyznały się do winy. 

Źródła: tvn24.pl
Fotografie: twitter.com

Może Cię zainteresować