×

Była żona Tomasza M. zabrała głos. Podała inną wersję wydarzeń sprzed lat

Była żona Tomasza M. dołączyła do grona krewnych mordercy, którzy opowiadają mediom o szczegółach wspólnego życia z pedofilem. Kobieta tłumaczy się, dlaczego nie opuściła mężczyzny zaraz po tym, jak porwał i wykorzystał 9-letniego chłopca. Jej stosunek do zbrodniarza był szokujący.

Gęste tłumaczenia

Po tym, jak Polskę obiegły informacje o porwaniu i morderstwie 11-letniego Sebastiana z Katowic, w sieci rozpętała się dyskusja dotycząca odpowiedzialności za postępowanie Tomasza M. Trudno nie zgodzić się z tym, że rodzina przestępcy wiedząc o jego skłonnościach, miała pewne pole do działania i powinna podjąć kroki zmierzające do ochrony otoczenia przed niebezpiecznym człowiekiem. Teraz, gdy na jaw wychodzą nowe fakty z przeszłości pedofila, jego krewni po kolei zgłaszają się do prasy, aby wyjaśniać jakie relacje łączyły ich ze zbrodniarzem. Wszyscy zarzekają się, że nie spodziewali się, że Tomasz M. posunie się do tak potwornego czynu.

Po wywiadzie z bratem optyka, Danielem M. oraz jego ojcem, przyszła kolej na byłą żoną 41-latka. Kobieta postanowiła odnieść się do sprawy porwania i wykorzystania dziecka, do której doszło w 2008 roku. Była żona Tomasza M. odpowiedziała na słowa Daniela M., który dziwił się, że po czynie pedofilskim kobieta kontynuowała relację z kimś tak odrażającym.

Do dziś mnie to dziwi. Sam jestem ojcem i nie wyobrażam sobie, jak można zrobić coś tak potwornego.

Kobieta utrzymuje, że nie wiedziała, że jej ówczesny mąż skrzywdził 9-letniego chłopca z Siemianowic Śląskich. Przypomnijmy, że w 2008 roku optyk uprowadził dziecko, a następnie zawiózł je do swojego zakładu. Tam zmusił je, aby się rozebrało i robił mu nagie zdjęcia. Za popełniony czyn otrzymał zaledwie dwa lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat.

Była żona Tomasza M.

Dawna partnerka życiowa Tomasza M. wysłała do redakcji Faktu list, w którym opowiedziała o tym, jak to możliwe, że nie odeszła od męża po tym, co wydarzyło się w 2008 roku. W mailu kobieta zarzeka się, że nie miała świadomości, co zrobił jej mąż.

Nie wiedziałam o tych zdarzeniach, to znaczy nie wiedziałam, co tak naprawdę zaszło w tamtym dniu. Owszem, do mojego domu przyszła policja, Tomasz zakuty był w kajdanki. Ja miałam 20 lat i dwójkę malutkich dzieci, przy których nikt mi nie pomagał nawet trochę. Pytałam policję, co się stało, dlaczego on jest zakuty, dlaczego robią przeszukanie. Ale nie otrzymałam żadnych informacji.

W późniejszym czasie żona Tomasza M. miała kontaktować się z różnymi osobami w celu ustalenia, do czego doszło. Okazało się, że jej mąż zabronił udostępniania jakichkolwiek informacji.

Usłyszałam tylko, że pan Tomasz kategorycznie zakazał udzielania komukolwiek informacji i nic nie wiedziałam. Wersją oficjalną, jaką usłyszałam z jego ust, było to, że został zatrzymany w związku z posiadaniem nielegalnego oprogramowania na komputerze.

Tomasz M. wyszedł na wolność po 48 godzinach. Sądziła, że skoro tak szybko opuścił areszt, to nie mógł zrobić nic poważnego.

Gdyby było to coś poważnego, to na pewno zostałby aresztowany – tak każdy by pomyślał. A skoro został wypuszczony, to nic 'złego’ nie mogło się przecież wydarzyć. Niestety teraz okazało się, że prawda była zupełnie inna i prawdę o tamtych wydarzeniach dokładnie poznałam dopiero teraz.

Czy to kłamstwo?

W 2008 roku o sprawie porwania i wykorzystania dziecka przez Tomasza M. nie dowiedziały się media. W związku z tym, kobieta nie mogła liczyć na żadne przecieki. Jednak jej wersja wydarzeń wydaje się mało prawdopodobna, tym bardziej, że brat mordercy, Daniel M. parę dni temu zeznał, że na temat 41-latka już dawno w okolicy krążyły plotki.

Ja miałam 20 lat, małe dzieci które musiałam wychować i opiekować się nimi i o tamtym wydarzeniu wiedziałam tyle, ile powiedział mąż, jak wrócił do domu.

W chwili porwania 9-latka, do którego doszło 24 marca 2008 roku, Tomasz M. i jego partnerka nie byli jeszcze małżeństwem. Pobrali się dopiero 7 czerwca 2008 r. Mieli już wówczas 3-letnią córkę i kilkumiesięcznego syna. Dziennikarze dotarli do akt sprawy z 2008 roku, z których wynika, że partnerka Tomasza M. zeznawała jako świadek. Posiadała wówczas jeszcze panieńskie nazwisko. Nie może być mowy o pomyłce, ponieważ podała ten sam adres zamieszkania, co Tomasz M. W związku z tym, pojawiają się uzasadnione wątpliwości, co do tego czy rzeczywiście nie wiedziała, co zrobił jej partner.

Fotografie: Facebook (miniatura wpisu), Facebook

Może Cię zainteresować