Bunt w ZNP. Chcą, by dyrektor szkoły sam podejmował decyzje o nauczaniu zdalnym
Bunt w ZNP dotyczy podejmowania samodzielnych decyzji o nauczaniu zdalnym, co wymaga poszerzenia uprawnień dyrektorów placówek. Jednak resort edukacji uparcie nie dostrzega takiej potrzeby.
Trudny rok szkolny
Rok szkolny rozpoczął się w burzliwej atmosferze. 1 września placówki oświatowe wróciły do tradycyjnego modelu nauczania. Ministerstwo Edukacji Narodowej ograniczyło się do stworzenia specjalnych wytycznych epidemiologicznych i wprowadzenia możliwość skrócenia lekcji do 30 minut.
Związek Nauczycielstwa Polskiego uważa, że to za mało. Związkowcy twierdzą, że resort umywa ręce, a wytyczne służą tylko przerzuceniu odpowiedzialności za bezpieczeństwo uczniów na szkoły i samorządy. Mają żal do ministra edukacji o to, że nie zapewnił im wystarczającej pomocy, za wyjątkiem urządzeń do dezynfekcji rąk.
Były już minister Dariusz Piontkowski poprzestał na radzie, by dyrektorzy szkół kontaktowali się bezpośrednio z sanepidem, jednak co do tych relacji jest sporo wątpliwości. Dyrektorzy placówek oświatowych żalą się Dziennikowi Gazecie Prawnej, że nie układa im się z inspektorami sanepidu.
Zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Edukacji Narodowej dyrektor szkoły może tymczasowo zawiesić zajęcia lub przejść na nauczanie zdalne pod warunkiem uzyskania od organu prowadzącego pozytywnej opinii Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego.
Bunt w ZNP
No i właśnie na tym etapie zaczynają się schody. Przede wszystkim dodzwonienie się do sanepidu graniczy z cudem. A nawet, jak się uda, to zdarzają się przypadki zamiatania problemu pod dywan. Gazeta podaje przykład szkoły, w której po wykryciu koronawirusa u jednego z nauczycieli, nikt nie został skierowany na kwarantannę, ponieważ nauczyciel, jak ocenił sanepid, nie stanowił zagrożenia, gdyż uczył w przyłbicy.
Z kolei w jednym z przeszkoli, nauczycielka podczas obiadu zauważyła, że nie ma smaku ani węchu. Jak donosi DGP odpowiedź sanepidu była jasna:
Nic nikomu nie mówić i zakazać pracownikom informowania rodziców. Siedzieć cicho i się nie wychylać do otrzymania wyników testów. Te będą za kilka dni.
W tej sytuacji dyrektorzy coraz częściej buntują się przeciwko odgórnym wytycznym, których zresztą resort edukacji nawet nie zadał sobie trudu, by z nimi przedyskutować i sami podejmują decyzje o zawieszeniu zajęć. Miało to już miejsce w kilku szkołach w województwie mazowieckim, a także w pomorskim.
Jak pisze Dziennik Gazeta Prawna, „coraz więcej dyrektorów szkół decyduje się na nieposłuszeństwo i zawiesza zajęcia pomimo braku zgody sanepidu”.
Związek Nauczycielstwa Polskiego wolałby jednak, żeby decyzje o zawieszeniu lekcji miały oparcie w przepisach prawnych. Związkowcy zaapelowali do premiera, który zresztą przebywa obecnie na kwarantannie, o zmiany w obowiązującym prawie. Zresztą z taką samą prośbą warszawski Ratusz zgłosił się do Ministerstwa Zdrowia.
Bez odpowiednich przepisów prawnych, dyrektorzy mogą jedynie powoływać się na rozporządzenie w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach. Jednak rozporządzenie nie daje im możliwości podjęcia decyzji o nauczaniu hybrydowym lub zdalnym.
Jak ocenia Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office, opór resortu edukacji przed przyznaniem dyrektorom szkół szerszych uprawnień jest po prostu niezrozumiały:
Dyrektor jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo i zdrowie uczniów. Jeżeli widzi zagrożenie, musi reagować – tym bardziej jeżeli wie, że szkoła nie jest bezpiecznym miejscem.