×

11 lat temu zginął dwuletni Szymek. Rodzice pozbyli się go jak zepsutej zabawki

11 lat temu zginął dwuletni Szymek. Jak wyszło na jaw w czasie śledztwa, umierał przez kilka dni, dlatego, że… za głośno płakał. Winni okazali się rodzice.

Bezimienna ofiara

19 marca 2010 roku w stawie hodowlanym w Cieszynie odnaleziono zwłoki jasnowłosego chłopca, ubranego z bluzę, spodnie i kurtkę. Przez kolejne dwa lata nie udało się ustalić jego tożsamości. Wszystkie media w Polsce pokazywały jego zdjęcie, w nadziei, że ktoś rozpozna dziecko.

Bez tego śledczy nie byli w stanie ruszyć z miejsca. Oprócz ciała dwulatka policja nie dysponowała dosłownie żadnym śladem. Jak spekulował wówczas ówczesny komendant główny policji, Andrzej Matejuk, najpewniejszą z hipotez jest ta, że dziecko zostało pobite przez swoich opiekunów i porzucone w stawie. Dlatego kluczowe było ich odnalezienie. Plakaty z wizerunkiem bezimiennego jasnowłosego chłopca zawisły w przychodniach, na sklepowych szybach, słupach ogłoszeniowych, przystankach i innych miejscach, gdzie chodzą rodzice z dziećmi. Dzielnicowi odwiedzali mieszkanie po mieszkaniu i metodycznie każde z nich sprawdzali, przeprowadzali wywiady.

Równocześnie śledczy badali trop bluzy. Bluza, w którą był ubrany chłopczyk, była w tamtym czasie sprzedawana tylko przez jedną sieć sklepów. Niestety, obiecujący wątek okazał nie prowadzić donikąd. Jak wspomina cytowany przez Dziennik Zachodni jeden z policjantów operacyjnych, zaangażowany w śledztwo sprzed 11 lat:

To była specyficzna sprawa i jak się okazało, najtrudniejszą jej częścią okazała się identyfikacja dziecka. Niewątpliwie to była pierwsza sprawa o takim zasięgu. Niestety, mimo że prowadziliśmy wiele działań, one nie przyniosły rezultatu. Sprawa formalnie była prowadzona w Cieszynie, my prowadziliśmy czynności operacyjne i nadzór. Podzieliliśmy się pracą. Mieliśmy wykaz 40 tysięcy dzieci z samego województwa śląskiego. Chyba każdy policjant w Polsce miał kontakt z tą sprawą. Badaliśmy ogromną liczbę wątków. Roboty było mnóstwo.

Na kurtce dziecka znaleziono włos. Na podstawie badania DNA biegli wytypowali 7 osób o zbliżonym kodzie genetycznym. Jednocześnie śledczy sprawdzali wypadki z udziałem dzieci, do jakich doszło w tamtym czasie w województwie i okolicach. W końcu udało się zawęzić podejrzenia do 40 dzieci spośród 40 tysięcy.

 

 

Przełom w śledztwie

Najważniejszy jednak okazał się telefon od kobiety, która zadzwoniła do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie, zaniepokojona tym, że od dawna nie widziała synka sąsiadów, a rodzice dziecka nie umieją rozsądnie wytłumaczyć, co się z nim dzieje. MOPS zawiadomił policję i tak to się zaczęło.

Wszystko działo się na „moim biurku”. Pierwszą miejscowością na naszej liście był Będzin. Badaliśmy wtedy jeden z bardzo obiecujących wątków w Cieszynie. Powiedzieliśmy wtedy sobie, że jeśli tam niczego nie ustalimy, wrócimy do tej listy. Nie zdążyliśmy. Wystarczył jeden telefon do MOPS-u. Telefon, na który tak długo czekaliśmy

– wspomina śledczy w rozmowie z dziennikarką Dziennika Zachodniego.

Bezimienny chłopczyk okazał się Szymonem z Będzina. Po zidentyfikowaniu jego tożsamości, rodzice chłopca, Beata Ch. i Jarosław R. po prostu zniknęli. O zaginięciu pary policję powiadomiła Zenobia R., matka Jarosława R. To ona dostarczyła śledczym z Komendy Powiatowej Policji w Będzinie fotografię chłopca.

Po zatrzymaniu Beata Ch. i Jarosław R. szli w zaparte, że nic nie wiedzą o zabójstwie, jedynie potwierdzili tożsamość chłopczyka. W Będzinie rozpętało się piekło. Jak wspomina jeden ze śledczych, mało brakowało, a doszłoby do samosądu. Mieszkańcy miasta okupowali okolice domu rodziców Szymonka, pluli na nich i nazywali mordercami. Jak wspomina ówczesny prezydent Będzina:

Wszystkim włosy stawały dęba na głowie. To była pierwsza taka sprawa, od kiedy jestem prezydentem Będzina, i mam nadzieję, ostatnia. Byliśmy w szoku. To nie była przypadkowa śmierć, dziecko zostało zabite w bestialski sposób. Pamiętam, że wtedy towarzyszyło mi wiele emocji: złość i gniew z bezsilności. Zastanawiałem się, czy mogliśmy zrobić coś wcześniej, ale człowiek nie jest wstanie zatrzymać całego zła na świecie.

Miasto Będzin wystąpiło w roli oskarżyciela posiłkowego w procesie rodziców Szymona. W toku śledztwa wyszło na jaw, że od 2007 roku Beata Ch. pobierała świadczenia na troje dzieci, a od 2009 roku, po narodzinach najmłodszej córki, zasiłek z tytułu wielodzietności. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego nikt w MOPS-ie nie zorientował się, że jednego dziecka brakuje. Podobno matka nakłamała wtedy, że Szymek znajduje się w szpitalu, a policjanci uwierzyli.

Na polecenie komendanta wojewódzkiego policji, wydział kontroli sprawdził, czy w 2010 roku podczas czynności sprawdzających nie doszło do nieprawidłowości. Kontrolerzy żadnych się jednak nie dopatrzyli.

 

 

11 lat temu zginął dwuletni Szymek

Teraz już dokładnie wiadomo, co wydarzyło się 11 lat temu. Chłopczyk był maltretowany od niemowlęctwa. Tuż przed śmiercią dostał w brzuch cios tak mocny, że przedziurawił i naderwał jelito dziecka w dwóch miejscach. Chłopczyk umierał w męczarniach przez 3 dni. Miał gorączkę, biegunkę, zaburzenia oddawania moczu, i narastające duszności z powodu zapalenia płuc. Ciagle wymiotował. Płakał z powodu bólu brzucha, a jeśli przestawał płakać, to z powodu zaniku świadomości.

Przedziurawione jelito wywołało zapalenia otrzewnej. Jak ujawnił podczas śledztwa dr hab. Tomasz Koszutski, chirurg i urolog dziecięcy, ordynator w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka:

Ból towarzyszył dziecku przez cały czas, narastał, to nie była szybka śmierć. Nawet godzinę przed zgonem była szansa uratowania jego życia, gdyby trafił na oddział intensywnej terapii.

Rodzice woleli jednak poczekać aż dziecko umrze, chociaż szpital mieli zaledwie 400 metrów od domu. Szymek zmarł w domu, prawdopodobnie w czasie snu, 22 lutego 2010 roku. Tego samego dnia wieczorem rodzice zawieźli jego ciało do Cieszyna i porzucili w stawie.

We wrześniu 2013 roku rozpoczął się proces. Beata Ch. i Jarosław R. wzajemnie oskarżali się o zadanie dziecku ciosu, który doprowadził do jego śmierci. Matka twierdziła, że ojciec uderzył pięścią, bo Szymek za dużo płakał, a on, że kopnęła go matka, bo była zła, że narobił w pieluchę. Kiedy zmarł, zabrali pozostałe dzieci do samochodu, gdzie znajdowały się zwłoki ich braciszka i całą rodziną wyruszyli na peryferia miasta, by pozbyć się zwłok. Wszystkim mówili, że Szymek wyjechał do rodziny.

Beata Ch. Miała w sumie ośmioro dzieci. Pięcioro z poprzedniego związku trafiło do zakładów opiekuńczych. Spośród trojga, spłodzonych przez Jarosława R. Szymonek został zamordowany.

1 czerwca 2017 roku Sąd Okręgowy w Katowicach wymierzył matce Szymka karę 10 lat pozbawienia wolności, a jego ojcu – 12 lat pozbawienia wolności. Jarosława R. obciążył jego syn z poprzedniego związku. Jak wyznał w sądzie:

Katował mnie ciągle, bił i głodził. Łapał za uszy, podnosił do góry i potrząsał. Trafiłem z tego powodu do szpitala.

W 2018 roku Sąd Apelacyjny w Katowicach zmienił wyrok i podwyższył karę obojgu rodziców. Zostali skazani prawomocnym wyrokiem sądu: Jarosław R. na 15 lat więzienia, a matka Beata Ch. na 13 lat.

Pogrzeb Szymonka zorganizował cieszyński MOPS. Na nagrobku widnieje napis:

Chłopczyk żył około 2 lata. Tak bardzo bić chciało twe maleńkie serce, do życia się rwało… Zgasło w poniewierce.

 

 

Źródła: dziennikzachodni.pl, dziennikzachodni.pl

Może Cię zainteresować