×

Fałszywy wynik testu na koronawirusa. Kiedy badanie daje mylny odczyt?

Fałszywy wynik testu na koronawirusa nie jest wcale rzadki. Niekiedy nadmierna czułość testu może być przeszkodą w uzyskaniu prawdziwej diagnozy. Kiedy takie badanie daje mylny odczyt?

Nadmiernie czułe testy

Na świecie do tej pory potwierdzono ponad 30 milionów przypadków zakażenia koronawirusem. Jednak, jak uspokajają brytyjscy naukowcy, prawdziwa skala pandemii może być… mniejsza. Powodem są fałszywie pozytywne wyniki testów na SARS-CoV-2. Dlaczego dają mylne odczyty?

Jak donosi BBC News, powołując się na najnowsze odkrycia, problemem testów może być, paradoksalnie, ich czułość. Okazuje się, że mogą one dawać wynik fałszywie pozytywny u zdrowych osób, na podstawie wykrytego fragmentu martwego lub nieaktywnego patogenu.

Naukowców od dawna intrygowało, dlaczego wykrywa się coraz więcej zakażeń koronawirusem, a liczba hospitalizowanych pacjentów utrzymuje się mniej więcej na podobnym poziomie. Doszli do wniosku, że problem może tkwić w testach.

Brytyjscy badacze, na podstawie badań prowadzonych od początku pandemii, twierdzą, że większość osób zakażona koronawirusem może infekować innych przez około tydzień. Po tym okresie pacjenci przestają zarażać, ale w ich organizmach pozostają martwe lub nieaktywne, czyli niezdolne do namnażania się fragmenty wirusa SARS-CoV-2. Co czulsze i dokładniejsze testy wyłapują je, ale nie są na tyle mądre, żeby stwierdzić, czy fragment wykrytego patogenu jest groźny czy nie, dlatego mogą dawać odczyt fałszywie pozytywny.

Fałszywy wynik testu na koronawirusa

Główny autor badań profesor Carl Heneghan z Centrum Medycyny Opartej na Faktach Uniwersytetu Oksfordzkiego chciałby właśnie „nauczyć” testy określenia stopnia zaraźliwości wykrytego wirusa. Jak wyjaśnia, wyniki fałszywie pozytywne testów na obecność koronawirusa wynikają z tego, że testy muszą dać jednoznaczną odpowiedź: jest wirus czy go nie ma. Lepszym rozwiązaniem byłaby technika diagnostyczna pozwalająca określić nie tylko, czy koronawirus nadal występuje, ale też, czy jest zakaźny.

Problemem jest to, że różne kraje stosują różne rodzaje testów na obecność wirusów, choć większość z nich jest oparta na reakcji łańcuchowej polimerazy (PCR). Obrazowo mówiąc: po pobraniu wymazu z nosa i jamy ustnej, jest on przeszukiwany pod kątem obecności materiału genetycznego, w tym wypadku SARS-CoV-2. Następnie jest on wielokrotnie powielany, nie wnikając, czy jest on aktywny, czy nie, zakaźny, czy niegroźny. Jeśli patogen lub jego fragment występuje, wynik wychodzi dodatni.

Profesor Carl Heneghan wraz ze swym zespołem przebadał próbki koronawirusów na pożywkach, sprawdzając, czy są w stanie się rozmnażać. Okazało się wtedy, że część z nich nie jest aktywna, a zatem nie jest groźna. Niestety, jak sam przyznaje, stworzenie testu, który sam by wykrywał stopień aktywności patogenu, byłoby bardzo trudne, kosztowne i czasochłonne.

*Zdjęcia mają charakter poglądowy
Źródła: tvnmeteo.tvn24.pl, www.medonet.pl, polskatimes.pl
Fotografie: Pixabay (miniatura wpisu), Twitter, Freepik

Może Cię zainteresować