×

Nasza czytelniczka opisuje śmierć kliniczną. „Zwykły człowiek nie jest w stanie tego pojąć”

Ostatnio pisaliśmy o śmierci klinicznej i o tym, jakie ludzie mają w związku z nią przeżycia. Te historie sprawiły, że Wy także odważyliście się na to, aby opisać swoje przejścia. Takim doświadczeniem podzieliła się z nami Kasia, która napisała do nas prywatną wiadomość.

„A więc stało się to 2 lata temu, wracałam z Holandii busem (z przewoźnikiem) do Polski, wracaliśmy tylko na weekend, kupić kilka rzeczy, laptopa, i zawieźć pieska do domu”

Szef powiedział, że zrobi nam dłuższy weekend, jeśli zaszła taka potrzeba, cieszyliśmy się, że zobaczymy bliskich, mój tatuś nie mógł się doczekać. Jak tylko ruszyliśmy, odliczał godzinki. Zatrzymała nas policja w Niemczech, kazali zapiąć pasy. Wiadomo, niektórzy nie mieli zapiętych. Niektórzy już leżeli, bo było gdzieś koło 3. Usiedliśmy. Z tyłu 8-osobowego busa ja, mój przyjaciel i piesek na jednym z siedzeniu. Dojeżdżaliśmy już do Polski, przed Szczecinem kierowca zamówił dla nas śniadanie. Niedługo po tym jechał 120/h i niestety zasnął…

„Wjechaliśmy do rowu. Silne uderzenie, zrobiło mi się niedobrze, zamroczyło mnie. To nie był ból, to nie był szok i adrenalina, ale bólu nie było”

Myślę, że pewne granice gdy się przekroczy (granice bólu możliwego do zniesienia), to się wcale nic nie czuję. Poleciałam w pozycji półleżącej, uderzając w plastiki z tyłu na fotelach. Przyjaciel uderzył kolanem w ten sam plastik obok, jego kolano dosłownie (z tego co widziałam później odwróciło się w drugą stronę. Straciłam świadomość nie wiem na jak długo. W każdym razie obudziłam się po jakimś czasie. Pamiętam zapach spalenizny, szybę w drobnym maczku i że siedzenia i podłoga były krzywe. To znaczy cały bus był przechylony. Usłyszałam, jak Kamil krzyczy z zewnątrz „Kasia, Kasia gdzie jest Kasia!!” Powiedziałam: „Tu jestem, wszystko w porządku”. Nie czułam, że stało się coś złego, żadnych złych emocji, zero strachu, ani bólu.

Kamil krzyknął „Kasia, spróbuj wyjść z busa”, zapytałam go czy ma psa, powiedział że nie, zawołałam Mikę i przybiegła. Wskoczyła mi na ręce. Gdzieś tam na buzi chyba miałam krew i zaczęła piszcząc, zlizywać ją z mojej twarzy. Miałam ją na rękach. Chciałam wyjść, ale ta podłoga… Chciałam wyjść, ale moje ruchy były ograniczone, chciałam się rozbujać, żeby postawić stopę krok dalej. Za pierwszym razem mi się nie udało. Powiedziałam Kamilowi że nie mogę, bo coś mi pływa w brzuchu. Nie myślałam o niczym, nie czułam stresu, czułam jakby mój brzuch był wypełniony ciepłą wodą. Za drugim lub trzecim już tak. Wyleciałam z samochodu. Zobaczyłam kierowcę – w sumie to nie wyglądało jakby mu się coś stało, leciała mu krew z nosa, dzwonił do żony powiedział, że mieliśmy wypadek, ale nikomu nic się nie stało

„To w sumie było dziwne, bo ci ludzie wyszli z busa, usiedli na trawie w dwóch rządkach naprzeciw siebie jak na pikniku, w dodatku wzięli koce i poduszki z busa”

Kamil wołał, żebym do niego przyszła. Usiadłam, była gdzieś 4 rano, trawa była mokra, a on przykrył mnie kocykiem. Żadna z tych osób nie pamięta, jak się znalazła na trawie kawałek dalej od busa i mimo że było dużo krwi i jakieś nawet kości na wierzchu, każdy był spokojny.

Później straciłam świadomość, a gdy znowu się ocknęłam, zobaczyłam karetkę i za chwilę helikopter. Jeden z ratowników z karetki spojrzał na mnie i powiedział „Nehm sie erste” I wskazał na mnie. Powiedziałam do Kamila „Słyszałeś? Dlaczego mnie pierwszą? Przecież mi nic nie jest”. Podciągnęłam bluzkę, zobaczyłam, że moja stara blizna (na połowę brzucha) jakby troszkę się rozeszła. Potem kaszlnęłam, a z mojej buzi wyleciała fontanna krwi. Cóż, jakoś mnie to nie ruszyło. Znowu zniknęłam. Obudziłam się w piwnicy pod szpitalem. Klinika w Eberswalde. Przywitał mnie Polak (pracuje tam sporo polskich lekarzy), który powiedział:

„Dzień dobry, jestem taki i taki, miała Pani wypadek, jesteśmy w klinice w Eberswalde. Pani Kasiu, musimy jechać na blok operacyjny ma Pani prawie 1,5 litra krwi w brzuchu. Na informację, że mieliśmy wypadek, odpowiedziałam żartobliwie: „Wypadek przed śniadaniem? Super”

Zapytałam go też, czy to znaczy że przeżyje? Odpowiedział że być może, na dodatek się uśmiechnął. Ale jakoś nie potraktowałam tego poważnie, dodałam że jak musimy to jedziemy. Przywieźli mi Kamila, na łóżku szpitalnym, miał się w razie czego ze mną pożegnać, chcieli, żebyśmy się jeszcze zobaczyli przed operacją. Złapał mnie za rękę i miał łzy w oczach, powiedział tylko „Trzymaj się Kasia, dasz radę”. Zabrali go w inną stronę a mnie w inną.

Jako jedyni z poważnymi obrażeniami trafiliśmy do tej kliniki, a reszta rozwieziona była po mniejszych szpitalach. Nie było z nimi tak źle.

Pojechałam na blok, chcieli mnie uśpić, gdy zobaczyłam tę całą piwnicę pod szpitalem, miałam wrażenie, że to jakiś gang (nie wydawało mi się realne, gdy zobaczyłam wszystkie te roboty i sprzęty, kolory itd). Myślałam, że Ci lekarze współpracują z jakimiś bogaczami, zbierają ludzi w stanie krytycznym i że nie będą mnie ratować, a zabiorą moje organy. Myślałam, że może prawo jest tam odmienne jak u nas. Byłam przekonana, że chcą ze mnie wyjąć to co jeszcze się nada, byłam pewna na 100%. Byłam przerażona, nie mogli mnie uśpić. Adrenalinę miałam na tak wysokim poziomie. że anestezjolog wstrzykiwał mi coś chyba z 4 razy, za każdym jednym czekając aż zasnę, a ja walczyłam o życie, podnosiłam głowę i mówiłam, że nie śpię. Byłam coraz bardziej przerażona, myślałam, że jak mnie nie uśpią, to będą mnie kroić na żywca.

Pielęgniarka, która mu towarzyszyła, zostawała ze mną kilka razy sama. Rosjanka, niemiecki akcent, gdy na nią patrzyłam miałam wrażenie, że to jakieś odzwierciedlenie zła, że chce mnie skrzywdzić, uśpić żeby spokojnie zrobić mi krzywdę, dodatkowo patrzyła na mnie z nienawiścią, której nigdy nie zapomnę. Widziałam w jej oczach, że jej jedynym celem jest mnie skrzywdzić. Chciała mnie przypiąć do łóżka, złapała jedna rękę. Byłam pewna, że ona mnie zabije, zdałam sobie sprawę, że jak to możliwe, że nie zrealizowałam żadnych marzeń, że to jest już mój koniec. Miałam do siebie żal, że nie zrobiłam nic, że się nie spięłam, uświadomiłam sobie, ze to jest koniec. Byłam tego pewna. Przekonana, przerażona.

W każdych oczach widziałam 100% nienawiści, samo zło. Suma summarum musieli mnie uśpić chloroformem. Złapała tę chusteczkę, podeszła i zatkała mój nos i buzię z całej swojej siły. Dalej nie wiem czy ja wtedy spałam już czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Co zrobilibyście, wiedząc, że ktoś z pełną nienawiścią chce wam z całych sił zrobić krzywdę? Dalibyście się zabić czy zabili? Bo właśnie takie pytanie pojawiło mi się w głowie. Ja nie myślałam, ja byłam pewna, że to wszystko się dzieje naprawdę i że oni chcą mnie pokroić na części.

A więc złapała mnie za tą rękę. Do łóżka były domontowane skórzane pasy, chciała mi unieruchomić rękę, a ja wyrywałam zębami wenflony i próbowałam się bronić. To naturalny odruch, że chcesz żyć. Na szafce obok zaraz pod tą drugą rękę zobaczyłam coś srebrnego, błyszczącego – jakiś metal. Wszystko działo się szybko – miałam sekundy na decyzję

„Wiedziałam, że chce mi zrobić wszystko, co złe. Złapałam w rękę to coś metalowe, cokolwiek to było chciałam jej to wbić w szyję, gdy zapinała mi już tę drugą rękę. Podniosłam to do góry na wysokość jej szyi”

Ale w końcu się poddałam i pamiętam, że pomyślałam „Wolę umrzeć niż żyć ze świadomością, że kogoś zabiłam”. W głowie miałam tylko to czy wybieram życie moje, czy jej. Nigdy tego nie zapomnę, ale wybrałam poświęcić siebie, nie chciałabym zostać z tą myślą do końca życia, że kogoś zabiłam. Nie to wybrałam. Spisałam się na straty, odchodzę to koniec. Serce się uspokoiło, a chwilę wcześniej czułam strach, którego normalny człowiek pewnie nie jest sobie w stanie wyobrazić, okrutny strach świadomość, że czeka mnie coś strasznego i nieuniknionego. Przestałam się bać, byłam zawiedziona. Zapinała druga rękę, kiedy ja wypuszczałam ten metal bezwładnie na ziemię, otworzyłam dłoń, wyleciało z ręki, a potem ona wcisnęła te chusteczki mi do buzi i nosa. Byłam pewna, że mnie dusi a nie usypia. Ale pogodziłam się z tym.

Zapadłam w śpiączkę, ale działo się dużo nierealnych rzeczy. Leżałam z rozciętym brzuchem, 3 otwarte sznyty i białe ręczniki wepchane w środek (o tym akurat opowiedział mi brat, przeżył szok, jak podniósł kołdrę na oiomie). Nazywają to perwersyjnym tamowaniem krwi. Leżałam sobie, ale nie tylko spałam…

Przyjechała rodzina, moja siostra powiedziała mi, że mój siostrzeniec nie uwierzył jej, że wrócę żywa do domu, ciągle płacze i że muszę do niego wrócić. Brat złapał mnie za rękę, głos miał złamany z trudnością powstrzymał się od płaczu i powiedział tylko „Trzymaj się siostra…”.

To z tą pielęgniarka i odczuciami i przekonaniami w tej całej podszpitalnej piwnicy to było jak piekło, strach ogromny strach, osamotnienie. Byłam wśród ludzi którzy (według mnie) patrzyli na mnie jakby planując mnie skrzywdzić. Myślałam sobie, że czemu nikt mnie nie ratuje, nie zabiera stamtąd i czemu oni nie widzą co tu się dzieje?! Czy oni wszyscy oszaleli, dlaczego są tacy bezduszni? Nikt nie myślał o żadnej pomocy… Wszystkie emocje były niewyobrażalnie złe, strachu nawet już nie potrafię sobie wyobrazić, to nienamacalne, jeśli się go nie poczuje. Wiedziałam,że przekroczyłam jakieś bariery realistycznych i dotąd znanych mi złych emocji, że takich sobie nawet nie wyobrażałam, było to po prostu niemożliwe do wyobrażenia

„Pojechałam na kolejną operację. Wokół łóżka twarze lekarzy, różne rasy, kolory. Widziałam ich, a nie wiem czy to oni i czy w ogóle tam byli. Po pierwsze oczy miałam zamknięte, po drugie nigdy po przebudzeniu nie widziałam już żadnego z nich.

Zapadła cisza. Zero światła, zero smutku, zero strachu, zero kolorów ludzi. Jedno wielkie czarne nic. Było mi wygodnie, choć trwałam w jakiejś pustce bez granic i niczego. Czułam, że moje ciało jest skurczone, nogi zgięte głowa przykuta do kolan, a mimo to nic mnie nie bolało. Nie było nic dobrego, ale też nie było nic złego. Bo nie było wcale nic.

Potem leżałam już w sali, patrzyłam na prawo na lewo, na prawo na lewo i widziałam zielone ściany i puste krzesło obok łóżka. Pomyślałam, że jak ja ruszam głową skoro ona leży nieruchomo. I czemu nikogo tam nie ma i nikt nie widzi, że przecież się obudziłam? Ale nie byłam pewna, czy oczy mam otwarte. Kiedy następny raz spojrzałam na krzesło, siedział tam starszy człowiek, nie miałam pojęcia kim jest. Ale widziałam go jakby w każdym pikselu, wyraźnie jak nigdy dotąd. Nie sądziłam, że można widzieć coś tak dokładnie i dobrze – jakby w niesamowicie dużej ilości pikseli. Dalej śpiąc, przekręciłam głowę, żeby go nie widzieć pomyślałam, że jego tu nie ma. Odwróciłam głowę. Zaczęłam myśleć, co się ze mną dzieje.

Później zaczęłam rozmyślać nad tym, co zrobił brat i siostra, a najbardziej o moim ukochanym siostrzeńcu, i już miałam wybór ode mnie zależało czy wybieram ulgę, spokój, koniec wszystkiego, czy niedobre – gdybym tak nagle wszystkich zostawiła i czy to jest w ogóle na miejscu. Pomyślałam, że to jeszcze nie czas i że muszę żyć i wrócić do mojego siostrzeńca, który ciągle płakał i mówił, że nie wierzy, że ciocia wróci cała zdrowa i żywa. To dało mi siłę.

Kamil przyjeżdżał do mnie na oiom, często mnie odwiedzał i zadał mi trzy pytania.

Jak tylko się obudziłam, odpowiedziałam mu na nie, a on oznajmił mi że kiedy mi je zadawał to ja przecież spałam. Byłam w szoku i on też był. Odpowiadałam mu wcześniej, ale wiedziałam, że nie słyszał mojego głosu, byłam trochę zła, że nikt mnie nie słyszy i że nie wiedzą, że ja to wszystko widzę i słyszę, no może nie wszystko. Ale tyle rzeczy chciałam powiedzieć…

Gdy się obudziłam się, zaczęło bolec, coraz bardziej i bardziej. Aż doszłam do siebie, a trwało to zaledwie 2 tygodnie, dowiedziałam się, że wybudzali mnie już 4 i ostatni raz. Nagle też zobaczyłam tych wszystkich lekarzy, czułam że w końcu są wokół mnie dobrzy ludzie i byłam pewna, że zrobią wszystko, aby mnie uratować. Czułam się bezpieczna. Rodzinie powiedziałam, że ich widziałam w co byli ubrani i co mówili, i byli w szoku, mówili, że byłam w śpiączce.

Teraz już się nie boję niczego. Cieszę się, że miałam okazję to wszystko przeżyć, zobaczyć i mieć tę szansę i 100% pewność, że to, co jest tutaj, na co dzień, jest niczym w porównaniu z tym, co możemy widzieć, gdzie być i jaki wymiar poznać. Wymiar widzenia, wymiar emocji, których nie da się nawet wyobrazić i rzeczy tak abstrakcyjnych i niemożliwych. Teraz już wiem, że to wszystko, co nas czeka, jest nienamacalne. To życie tu jest niczym, tu się nie dowiadujemy niczego, życie trwa krótko w każdej chwili może się skończyć, ale to nie jest po prostu śmierć i znikasz. Coś się dzieje, masz wybór, musisz zdać jakiś test i coś wybrać, a na to życie cię nie przygotuje.

Kiedy zaczęłam dochodzić do siebie, Kamil siedział ze mną i zaczęłam się śmiać, a on mówi „Z czego się śmiejesz?” a ja mówię: „Kamil, nie uwierzysz, co widzę”. Z uśmiechem powiedziałam, że wielkie pająki chodzą po suficie i widzę je bardzo wyraźnie, a wiem, że ich tu wcale nie ma.

Zaczęłam oddzielać znowu rzeczywistość od tego, co nierealne, widziałam przecież, że ich tam nie ma, to było już zabawne. Nie wiem, co z tych rzeczy wydarzyło się naprawdę, a co tylko mi się śniło, ale jedno jest pewne.

Ten świat nie zna granic, jestem szczęśliwa, że mam okazję żyć w pełni tego świadoma i być tego pewna. Czymkolwiek to wszystko nie było, zwykły człowiek nie jest w stanie tego pojąć, jak bardzo to wszystko jest złożone, że po coś tu jesteśmy, ale nie tylko tu możemy być

*zdjęcia mają charakter poglądowy

________________________________________________

Napisz do nas, jeśli spotkała Cię historia, którą chcesz się podzielić: redakcja@popularne.pl

Może Cię zainteresować