Matka jednego z górników pojechała do Czech. „Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna”
20 grudnia w kopalni w czeskim Karwinie miała miejsce niewyobrażalna tragedia. Doszło do wybuchu, w wyniku którego pod ziemią bez wyjścia znalazło się 13 osób – w tym 12 Polaków i jeden Czech. 800 metrów pod ziemią bez możliwości wyjścia – czekali na cud, ale niestety cud się nie wydarzył.
Ciało jednego górnika została wydobyte na powierzchnię już w czwartek. Pozostali niestety cały czas przebywają pod ziemią
Nie sposób sobie wyobrazić, co czują rodziny ofiar. Pod miejscem, z którego górnicy zjeżdżają w dół w Karwinie pojawiło się wielu Polaków. Obok nich stoi młody mężczyzna, który miał tego dnia także pracować – zbierał się do pracy, gdy nagle doszło do wybuchu.
Mężczyzna nie może uwierzyć, że doszło do takiej tragedii
Miałem zaszczyt z nimi pracować przez trzy lata. Współczuję bardzo ich rodzinom. Też jest mi ciężko, bo to były fajne chłopaki. Dobrzy pracownicy, porządni ludzie. Do teraz cały chodzę. Nie umiem się z tym pogodzić
Wczoraj przed wejściem do kopalni pojawili się także najbliżsi górników, znajdujących się 800 metrów pod ziemią. Wśród tych osób była matka, która przyjechała, aby walczyć o życie syna…
Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna. Machlojki robią. Uznali go za zmarłego. Nie walczą o niego
Mówić zaczął także ojciec innego z górników, pan Zbigniewa Kaczmarek, który jest przekonany, że coś jest nie tak z tym wybuchem:
Dobrze, że wzięła się za to prokuratura, bo nie wierzę w to, że stężenie metanu było takie, jak podawano. Tam musiała być „bomba”