×

Błagała o cesarskie cięcie. „Nie miałam już siły a lekarz i pielęgniarki mnie ignorowali”

Poród to wyjątkowa chwila w życiu każdej mamy. Chwila, która pozostaje w pamięci już na zawsze. Każda kobieta przeżywa go jednak na swój sposób, a wpływa na to wiele czynników: indywidualne predyspozycje, warunki szpitalne, a także podejście personelu, który jest przy porodzie.

Na cesarskie cięcie decyduje się coraz więcej kobiet

Z raportu Fundacji „Rodzić po ludzku” wynika, że na cesarkę decyduje się już prawie 43 procent kobiet. Powód w tym przypadku jest prosty. Wiele z nich najzwyczajniej w świecie obawia się bólu związanego z porodem, dlatego decydują się na takie rozwiązanie. Co na to lekarze? Jak się okazuje, spora część z nich bagatelizuje sprawę. Ich zdaniem kobiety często zbytnio się nad sobą rozczulają i użalają twierdząc, że nie poradzą sobie w trakcie porodu naturalnego.

„Błagałam o cesarkę”

Ta historia jest najlepszym dowodem na to, że prośby ciężarnych pacjentek nie zawsze idą w zgodzie z tym, co uważa lekarz. I choć większość kobiet nie ma traumatycznych wspomnień, istnieją takie opowieści, które są najlepszym dowodem na to, że problemy z podejściem personelu szpitala do rodzących kobiet faktycznie mają miejsce. Jedną z nich zamieszczamy poniżej.

Niedawno byłam w swojej pierwszej ciąży. Mój synek rozwijał się prawidłowo i cała ciąża przebiegała bez żadnych problemów. Już od około 35 tygodnia słyszałam od mojej pani doktor, że prawdopodobnie ciąża zakończy się cesarką. Do szpitala trafiłam 4 dni po terminie, bez żadnych czynności skurczowych i z minimalnym rozwarciem. Po kilku dniach lekarze zaczęli indukcje porodu. Najpierw tzw. balonik, czyli cewnik, który powiększył rozwarcie do 4 cm

Po nieprzespanej nocy pełnej bólu, o którym nikt mnie nawet nie uprzedził, cieszyłam się, że coś zaczęło się dziać, bo szczerze mówiąc marzyłam o porodzie już od jakiegoś czasu. Kolejnym krokiem miały być kroplówki z oksytocyną. Na pierwszą zaprosił mnie lekarz w nocy. I to była chyba najgorsza noc w życiu

Leżałam na porodówce podłączona do kroplówki i KTG, pełna nadziei, że już wkrótce przytulę swoje maleństwo. Obok słyszałam rodzące kobiety. Jedna po drugiej. I chyba wtedy pękłam. Leżałam tam 11 godzin i z każdą kolejną godziną zaczynała się coraz większa panika. Po tych 11 godzinach i 2 kroplówkach, ze zmęczenia zaczęłam wymiotować i byłam tak osłabiona, że ledwo stałam na nogach. Co usłyszałam od lekarzy i położnych? „Jeśli nie czuła się Pani na siłach trzeba było się nie godzić”

Prawda jest taka, że czułam się na siłach, jak nikt inny, od początku upierałam się przy porodzie naturalnym i byłam zmotywowana. Po tej nocy załamałam się psychicznie. Cały dzień leżałam w łóżku, nie chcąc nawet z nikim rozmawiać, bo od każdego słyszałam tylko: „Jesteś kobietą. Jesteś stworzona żeby rodzic”

Na noc dostałam tabletkę nasenną, żeby nabrać sił, bo kolejnego dnia znów miałam iść na kroplówkę. Zasnęłam. O 6 rano. Zmęczona, co chwile płakałam ze strachu, nie chciałam tego porodu. Błagałam o cesarkę, mówiłam, że nie mam siły. Nikt nie słuchał, czułam się ignorowana przez lekarzy i położne. Gdyby nie mój partner, nie dałabym rady przez to przejść. Zleciała jedna kroplówka, podłączyli drugą… Po 12 godzinach, gdy nic się nie ruszyło, lekarz zaprosił mnie na badanie. Przebił wody płodowe i podłączył pod kolejną kroplówkę. Łącznie leżałam podłączona do nich 18 godzin, wiedząc że nawet jeśli zacznie się poród, nie dam rady

Około 2 w nocy poprosiłam o odłączenie i wróciłam na sale. Po 3 zaczęły się skurcze. Próbowałam znosić je jak najdłużej, około 6 poszłam do pokoju położnych. One natomiast zaczęły mi wmawiać, że to na pewno nie są skurcze tylko lekki ból. Podczas, gdy ja ledwo wróciłam na sale. O 8 lekarz przeprowadził badanie i stwierdził, że faktycznie zaczęły się regularne skurcze, więc znów przenieśli mnie na porodówkę, gdzie dostałam piłkę i miałam pracować na rozwarcie. Starałam się jak nigdy wcześniej. Nie miałam nawet kogo zapytać, czy robię to dobrze, bo nikogo nie było. Jednak po 6 godzinach rozwarcie powiększyło się tylko o 2 cm

Po kolejnej godzinie zrobiło mi się słabo i miałam mroczki przed oczami. Nie byłam w stanie nawet przenieść się z piłki na łóżko. Prawie zemdlałam. Dostałam kroplówkę na wzmocnienie i kazali czekać na lekarza. Później wymiotowałam, miałam dreszcze, wysokie ciśnienie. Lekarz raczył przyjść po godzinie. Dopiero wtedy, gdy mój partner zdenerwował się i powiedział mu parę słów, zdecydował się przeprowadzić cesarkę i określił stan przedrzucawkowy

Zabieg trwał 10 minut. Razem ze zszywaniem i znieczuleniem może pół godziny. W końcu zobaczyłam mojego małego synka. Ważył ponad 4 kg, więc i tak nie wiadomo, czy urodziłabym naturalnie

Mój przypadek nie był odosobniony. Pytanie brzmi dlaczego, gdy wszystkie przesłanki wskazują na to, że poród naturalny się nie uda, gdy kobieta jest już bezsilna i przerażona, czemu nawet wtedy lekarze chcą za wszelka cenę uniknąć rozwiązania drogą cięcia? Wiadomo, że poród naturalny jest najlepszy dla matki i dziecka. Tylko, czy warto robić to na siłę? Szczerze mówiąc po tym wszystkim nie wiem, czy zdecyduję się na kolejne dziecko, a nawet jeśli, to będę od początku błagać o skierowanie na cesarkę, bo psychicznie nie dam rady znieść porodu naturalnego

Czy tak to powinno wyglądać?

*Zdjęcia mają charakter ilustracyjny>/em>

Może Cię zainteresować