×

Lekarka alarmuje, że obecna sytuacja w przychodniach i szpitalach poraża

Lekarka alarmuje, że system podstawowej opieki zdrowotnej jest zupełnie nieprzygotowany na opiekę nad zakażonymi koronawirusem. Rząd poprzestał na przysłaniu jednej paczki chińskich rękawiczek?

Pomysł ministra zdrowia

Włącznie lekarzy rodzinnych i placówek podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) do systemu wykrywania nowych zakażeń koronawirusem jest sztandarowym pomysłem nowego ministra zdrowia. Adam Niedzielski, który zastąpił na stanowisku Łukasza Szumowskiego, na konferencji prasowej 3 września wyjaśnił, że jest to strategia opracowana specjalnie na jesień, gdy w Polsce rozpoczyna się sezon grypowy

Diagnostyka, jak wyjaśnił Niedzielski, będzie dwustopniowa:

Tak jak z każdą infekcją, pacjenci w pierwszej kolejności trafiają do POZ, czyli pod opiekę lekarza rodzinnego. Lekarze rodzinni dostają narzędzie, które ich ochroni – będą mogli, za pomocą zlecenia testu, zidentyfikować, czy pacjent jest koronapozytywny. Jeżeli wynik będzie ujemny, to pacjent zostaje w POZ, bo tam otrzyma pomoc. Jeżeli wynik będzie pozytywny, to taki pacjent jest kierowany na tzw. ścieżkę zakaźną, która jest realizowana w sieci jednostek, które zajmują się leczeniem chorób zakaźnych.

Następnie skarcił lekarzy rodzinnych za to, że nie są zachwyceni tym pomysłem. W rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną stwierdził z niesmakiem:

Irracjonalność tego oburzenia może dziwić.

Jedna paczka rękawiczek

Lekarka, pracująca w przychodni w Bielsku-Białej wyjaśnia, że nie ma w tym nic irracjonalnego, a obawy lekarzy mają realne uzasadnienie. Na przykład pomoc, jaką jej przychodnia otrzymała od początku pandemii od Ministerstwa Zdrowia ograniczyła się do 15 litrów płynu do dezynfekcji oraz jednej paczki chińskich rękawiczek.

Jak ujawnia lekarka w rozmowie z Agnieszką Ścierą-Pytel, dziennikarką portalu bielsko.biala.pl:

Żeby chociaż dali nam po masce chroniącej przed zakażeniem, którą moglibyśmy dezynfekować. Jeden fartuch flizelinowy kosztuje 12 zł, a ja potrzebuję teoretycznie sto sztuk dla każdej osoby z personelu. Więc pierzemy fartuchy, choć można to zrobić tylko raz. Nie jesteśmy w stanie kupić takiej ilości. Porządny, najtańszy kombinezon kosztuje w granicach 100 zł. Po jednym użyciu trzeba go wyrzucić. Potrzebujemy sześć kombinezonów dziennie. Czyli 600 zł dziennie za same kombinezony, co daje 12 tys. zł miesięcznie, a nasz budżet na ten cel wynosi ok. 3 tys. zł.

Jak podkreśla, nie boi się przyjmować pacjentów z podejrzeniem Covid-19, ale czułaby się znacznie pewniej, gdyby była zabezpieczona przed zakażeniem. Jak tłumaczy, pod tym względem w dużo lepszej sytuacji są ratownicy medyczni, jeżdżący do pacjentów karetkami oraz personel SOR-ów. O środki ochrony dla nich już, po wielu awanturach, w końcu zadbano.

Lekarze pierwszego kontaktu zostali zaś pozostawieni sami sobie, a nowy minister tylko piętrzy przed nimi trudności. Na przykład do tej pory nie został dookreślony mechanizm dowożenia na wymaz czy do szpitala pacjenta z podejrzeniem koronawirusa. Pół biedy, jeśli pacjent dysponuje samochodem i czuje się na tyle dobrze, by prowadzić. A jeśli jego stan na to nie pozwala? Niedawno pewien 77-latek spędził w karetce dwa dni, przewożony od szpitala do szpitala w poszukiwaniu miejsca.

Do niedawna po pacjenta przyjeżdżała karetka, ale odkąd nowy minister zdrowia przerzucił wystawianie skierowań na lekarzy rodzinnych, o transport pacjenta powinien zadbać lekarz pierwszego kontaktu. Lekarka z Bielska-Białej miała ostatnio taką sytuację:

Nie wiem do kogo mam się zwrócić, aby przetransportować pacjenta na wymaz. Tego ustawa nie reguluje. Mogę rzucić wszystko i zawieźć go, ale jeśli takich pacjentów będę mieć więcej? Ludzie będą umierać w domach, bo nie będzie miał ich kto zawieźć do szpitala.

Lekarka alarmuje

Już i bez świadczenia usług transportowych, lekarze rodzinni mają pełne ręce roboty. Większość czasu zajmuje im nie przyjmowanie pacjentów, tylko wypełnianie dokumentacji medycznej:

Dzisiaj przyszedł dodatni wynik pacjenta, którego skierowałam jako pierwszego na wymaz. Teraz pacjent jest powtórnie zakażony. Muszę wystawić zlecenie, sprawdzić, czy udało mu się zrobić test, zgłosić wynik do sanepidu, wysłać mail z danym pacjenta do sanepidu, żeby mógł zgłosić jego rodzinę do kwarantanny. Sanepidowi muszę wysłać także informację, na jak długo pacjentowi z Covidem wystawiłam L4, a to wszystko plikami szyfrowanymi. To naprawdę zajmuje mnóstwo czasu. A jeśli takich pacjentów przyjdzie mi do poradni stu dziennie? Przecież to powinno być proste, zawarte w jednym systemie, najlepiej już funkcjonującym. Każdy lekarz na platformie dedykowanej wyłącznie dla Covidu jest zaszyfrowany, żeby koleżanka czy kolega lekarz nie mogli dowiedzieć się, ile wysłał wymazów. To jakaś paranoja.

Mało tego, dla lekarzy pierwszego kontaktu Ministerstwo Zdrowia nie przewidziało nie tylko testów na koronawirusa, ale nawet szczepionek przeciwko grypie. Jak przyznaje lekarka z Bielska-Białej codziennie rano budzi się zdziwiona, że jeszcze nie jest chora. Przy braku środków ochrony, czasu na dezynfekcję gabinetu między pacjentami i szczepionek choćby przeciwko grypie, uważa, że ma dużo szczęścia:

Nie jestem w stanie zakupić swojemu personelowi nawet szczepionek na grypę, bo nie ma. Jestem lekarzem i oczywiście w naszej przychodni będziemy przyjmować. Boję się jednak, że bez odpowiedniego zabezpieczenia za tydzień, dwa wszyscy się pozarażamy. Na ten wypadek mam już plan, przygotowaną torbę z rzeczami na zmianę, trochę konserw, umówioną krewną, która zaopiekuje się domem…

Źródła: www.bielsko.biala.pl, www.termedia.pl, serwisy.gazetaprawna.pl
Fotografie: Twitter (miniatura wpisu), Twitter

Może Cię zainteresować