×

Emilia poroniła. Kiedy leżąc na oddziale zaczęła płakać, usłyszała od lekarza okropne słowa

Do redakcji portalu gazeta.pl napisała Pani Emilia, która postanowiła podzielić się swoją przykrą historią. Chodzi o poronienie – temat trudny i przykry dla wielu z nas. Dla niej było to jeszcze bardziej przytłaczające doświadczenie, zwłaszcza ze względu na zachowanie personelu medycznego wobec niej…

„Dlaczego Pani tak ryczy?!”

Poroniłam dwa razy w życiu. Za pierwszym razem trafiłam do warszawskiego szpitala, który szczyci się opinią miejsca przyjaznego matkom. I zapewne tak jest, ale z pewnością nie wobec matek, które tracą swoje dzieci. Nie czułam wsparcia ze strony personelu, nie byłam informowana o swoich prawach. Czułam się jak zgniłe jajo, które trzeba jak najszybciej odesłać do domu

Gdy przyjechałam do placówki z powodu plamień w 12. tygodniu ciąży, czekałam 6 godzin na izbie przyjęć. Zajęła się mną młodziutka studentka. Ona była wyjątkiem, zachowywała się taktownie i delikatnie. Spokojnie wytłumaczyła, że serce dziecka przestało bić, a płód nie rozwijał się od 3 tygodni

Prawdziwy koszmar zaczął się na oddziale. Nie mogłam przestać płakać, bo dziecko, które właśnie traciłam, było długo wyczekiwane. Lekarz, który podał mi tabletki poronne, wyraźnie się wkurzał, że nie mogę się uspokoić. W pewnym momencie nie wytrzymał i powiedział: Czego pani tak ryczy? Psa pani straciła? Bo to na pewno jeszcze nie było dziecko!

Pamiętam te słowa do dziś, choć od chwili, kiedy je usłyszałam, minęły 4 lata. Dla mnie dziecko zaczęło się od momentu pojawienia się dwóch kresek na teście ciążowym.

Po przyjęciu tabletek poronnych pielęgniarki poprosiły, żebym zgłaszała silne krwawienia. Gdy przyszedł taki moment, poinformowałam je. Stwierdziły, że najwyraźniej nie widziałam prawdziwego krwotoku i niepotrzebnie zawracam im głowę. Płakałam całą noc. Przed skrobaniem i po skrobaniu. Czułam się strasznie. Jakby mnie odarto ze wszystkiego, a wnętrzności usunięto, zostawiając pustkę w środku. Dodatkową ceną za poronienie i sposób, w jaki zostałam potraktowana, była depresja, z którą zmagałam się przez kilka kolejnych miesięcy

Drugie poronienie było o niebo lepsze, jeśli w ogóle można tak powiedzieć. Zdarzyło się w Boże Narodzenie i zostałam przyjęta do małego szpitala na Podlasiu. Do dziś jestem wdzięczna lekarce, która mnie przyjęła. Nie zważając na konwenanse, przytuliła mnie i zapłakała razem ze mną. Wiele razy sprawdzała, czy zabieg jest konieczny. A gdy okazało się, że nie da się go uniknąć, czułam się spokojniejsza, wiedząc, że to ona go przeprowadzi

Ta lekarka dała mi odczuć, że rozumie, co czuję i przeżywam, nawet jeśli realnie nie miała pojęcia, jak bardzo było mi ciężko w tamtej chwili. Nie mówiła tego, co czasem słyszą kobiety po poronieniu, że jeszcze są młode i zdążą mieć następne dziecko. Albo, że płód na pewno był chory, więc dobrze się stało. Nie padły żadne zbędne i bolesne słowa

Dostałam wsparcie i opiekę medyczną, których tak bardzo potrzebowałam. Czasem najlepsze, co można dać kobiecie po poronieniu to cisza, przytulenie i pozwolenie na przeżywanie żałoby po swojemu, bez zawstydzania i wpędzania jej w poczucie winy

To przykre, że w służbie zdrowia pracują osoby, które nie mają za grosz wyczucia i empatii…

*Zdjęcia zamieszczone w artykule mają wyłącznie charakter poglądowy

Może Cię zainteresować