×

Ciąża obumarła i trzeba było wykonać zabieg usunięcia. Basia przeszła w szpitalu przez piekło

Jakiś czas temu pisaliśmy o tym, co kobiety przechodzą w czasie porodów – nie zawsze są to miłe wspomnienia, o których chciałyby opowiadać potomkom. Zdarza się, że to niewyobrażalny ból, a do tego dochodzi traktowanie personelu, które odbiega od normy.

Niestety podobnie, albo jeszcze gorzej, dzieje się, gdy dochodzi do poronienia. Pani Barbara postanowiła w szczerym poście na Facebooku opisać to, co ją spotkało, gdy musiała przejść przez te ciężkie chwile.

Poronienie – pęknięte serce matki

Każda matka wie, że najgorsze, co może spotkać kobietę w ciąży, to poronienie. W najgorszych koszmarach żadna o tym nie myśli, a unika tej wizji jak ognia. Niestety pani Basia przeżyła tę tragedię, o czym napisała szerzej na Facebooku.

Chciałam o tym napisać już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać. Dwa tygodnie temu byłam jeszcze w ciąży. Od początku zagrożonej, trudnej w przebiegu i bardzo chcianej. Ciąża obumarła i dostałam skierowanie do szpitala, żeby farmakologicznie wywołać poronienie

Pani Basia zwierza się z tego, że nigdy nie widziała tak zmęczonych pielęgniarek i sama nie wiedziała, czy ona powinna się troszczyć o nie, czy one o nią. To był widok, którego nie zapomni.

Problematyczne było także to, że codziennie przychodził lekarz lub lekarka, którzy nie znali historii choroby i pytali ciągle o to samo, nie mając na uwadze indywidualnej sytuacji kobiety.

Pani Basia źle wspomina brak prywatności, która powinna być zachowana, zwłaszcza, jeśli chodzi o takie miejsce jak szpital i oddział ginekologiczny:

Mój pobyt zaczął się od polecenia zdjęcia majtek w pokoju, w którym przebywało 5 osób płci obojga i tak już do końca było z poszanowaniem mojej i innych pacjentek prywatności. To trzeba zmienić

Trauma, o której się nie mówi

Ogólnie to po poronieniu trzeba wprawdzie bardzo cierpieć i być w żałobie (bo jak się cierpi za mało, to się ma chyba jakiś emocjonalny defekt), ale cierpieć należy w milczeniu oraz szybko ściągając majtki, bo lekarz nie ma czasu na to, żeby akurat robiło Ci się słabo, jak on ma Cię przebadać.

Pomiędzy wielką żałobą a nierobieniem nikomu problemów nie ma miejsca na to, żeby wprawdzie nie odczuwać traumy i rozpaczy, ale najpierw poczuć żal, zanim jeszcze wybrzmi przeżyć dawkę stresu (np. kiedy ronisz w łazience oddalonej do sali szpitalnej i równocześnie zaczynasz wymiotować i masz zawroty głowy, a nikogo przy tobie nie ma), a po kilku dniach zacząć odczuwać solidne zmęczenie.

A z tym zwolnieniem z pracy to jest najlepsza historia, bo jest nawet urlop (tzw. skrócony macierzyński), który można wziąć po poronieniu, ale, nie wiem, czy wiecie, trzeba do tego zarejestrować *martwe dziecko* w urzędzie stanu cywilnego. A do tego trzeba stwierdzić płeć. Więc jeśli nie była stwierdzona na USG, trzeba zrobić badania genetyczne. Które nie są na NFZ. I do których trzeba zabezpieczyć materiał genetyczny. O czym ja np. przeczytałam sobie w necie, już po tym, jak nie było to możliwe. No, chyba nie muszę mówić, że to trzeba zmienić

Problem jest poważny, a niewiele się o nim mówi

Temat poronienia w naszym społeczeństwie wydaje się być ciągle w sferze, do której sięgają tylko doświadczone przez to kobiety. Chociaż i one mają już dość i zaczynają mówić głośno o złym traktowaniu w szpitalu, o braku wsparcia i pomocy, która powinna mieć miejsce, gdy człowiek traci coś najcenniejszego…

Może Cię zainteresować