×

„Umarłam z Tobą”. Jej syn zginął tragicznie 15 lat temu, a ona ciągle żyje dniem wypadku

Śmierć dziecka to największa tragedia, jaka może spotkać rodzica. Niewyobrażalne cierpienie rozrywa serce na pół i nigdy nie pozwala na to, aby zaczęło bić tak jak powinno… Rodzina próbuje pomoc, przyjaciele robią, co mogą, ale tylko inny rodzic wie, co można przeżywać w takim momencie.

Pani Renata 9 listopada 2003 roku straciła syna w wypadku samochodowym. Wojtek wracał z treningu karate samochodem, gdy nagle na jego drodze pojawił się pies

19-latek nie chciał w niego uderzyć. Nie wyobrażał sobie, że zabije jakiekolwiek zwierzę. Wyminął je, wpadł w poślizg i uderzył w drzewo

Zdążył jeszcze wyjść z samochodu, zawołać do kolegów i upadł. Zderzenie klatki piersiowej z kierownicą było tak silne, że chłopak dostał krwotok wewnętrzny i zginął na miejscu. Kilka dni wcześniej opłakiwał śmierć ojca i pocieszał mamę, że on się wszystkim zajmie. Niestety nie będzie mu dane… Pani Renata napisała do nas poruszającą wiadomość, w której dzieli się tym, jak wygląda dziś jej życie.

„Zamykam oczy i widzę jego. Budzę się i widzę Wojtka. Idę do pracy i go widzę. Wchodzę do domu i słyszę jego kroki. Czy oszalałam?”

Nie jestem w stanie nawet opisać tej pustki, która tkwi we mnie od 9 listopada 2003 roku. Mam wrażenie, że zostało mi wtedy wyrwane serce i na jego miejsce włożone coś, co udaje tylko, że pracuje. Wojtek był pełnym życia, przyjacielskim, serdecznym, otwartym i naprawdę lubianym chłopakiem. Trenował karate i w tym się realizował. Jego dziewczyna także chodziło na te treningi. Kilka dni przed tym, co się stało, na zawał odszedł mój mąż… Świat wtedy runął, ale później było jeszcze gorzej.

Gdy dowiedziałam się o tym, co się stało i przyjechałam rozpoznać zwłoki mojego ukochanego syna, mdlałam praktycznie co chwilę. Myślałam, że to koszmar, ale niestety była to prawda. Na pogrzebie zjawiła się cała szkoła, ludzie płakali, a on wyglądał tak jakby spał. Mój idealny Chłopiec, który niedawno zaczynał chodzić, mówić i zdobywał wiedzę. Żadna matka nie chciałaby nigdy czegoś takiego jak ja. Jak człowiek ma funkcjonować, gdy jego serce tak cierpi, a umysł nie pracuje tak jak powinien?

„Zaczęłam chodzić na terapię, bo wierzyłam, że dzięki temu będę mogła jakkolwiek funkcjonować i być choć trochę pomocna mojej córce, która urodziła 2 miesiące przed śmiercią mojego męża”

Milenka była cudowna, ale niestety nie miała pożytku z babci, która godzinami płakała, nie jadła, była na zwolnieniu chorobowym i gdyby tylko mogła, położyła się do trumny razem ze swoim synem.

Pierwsze 2 lata minęły jak jeden dzień, a wszystko w otoczeniu otchłani śmierci i bólu serca, które nie ustawało nawet na chwilę. Przez następne lata zaczynałam już opiekować się wnuczką i wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie, ale i tak w środku umarłam.

I tak jest po dziś dzień, a minęło 15 lat, a ja cały czas myślę, jakby to było wczoraj. Tak jakbym wczoraj usłyszała informacje o tym, że mój syn nie żyje i że nigdy więcej nie zobaczę jego uśmiechu. Pytałam Boga o to, dlaczego to się stało. Dlaczego życie jest niesprawiedliwe, dlaczego mordercy i gwałciciele chodzą po ziemi, a zabiera ktoś tak dobrego chłopca. Przestałam wierzyć i mieć nadzieję, że coś sprawiedliwego jest na tym świecie.

Przestałam także wierzyć ludziom, którzy tak bardzo mówili, że tęsknią za Wojtusiem, a dziś (kilkanaście lat po jego śmierci) znicze już nie palą się we Wszystkich Świętych tak jak w pierwszym roku. Ludzie zapominają, idą własnym życiem, a ja cały czas tkwię w dniu 9 listopada 2003 roku…

Czy chciałabym o nim zapomnieć? Nigdy w życiu, ale widzę, że moje cierpienie jest ciosem dla reszty rodziny. Moja córka leczy się przez to na depresję, moja wnuczka moczy się w nocy, a ja wyglądam jak śmierć. Terapie nie pomagają, rozmowy także, a ja tkwię w próżni…

To najgorsze, co może spotkać rodzica…

Może Cię zainteresować