Rodzinna podróż pociągiem miała przykry finał. „Z gówniakami się nie podróżuje”
Rodzinna podróż pociągiem miała dość nieoczekiwany przebieg. Młodzi rodzice bezskutecznie próbowali uspokoić płaczące dzieci, a współpasażerowie byli wyraźnie zniecierpliwieni. Jeden z mężczyzn zdenerwował się na dzieci, ponieważ próbował przeprowadzić służbowe spotkanie online. Sprawy wymknęły się spod kontroli…
Rodzinna podróż pociągiem
Rodzinne podróżowanie potrafi być prawdziwym wyzwaniem, niezależnie od środka transportu. Wiedzą o tym szczególnie rodzice małych dzieci, które szybko są znudzone i nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu (no, chyba że akurat śpią). Niejednokrotnie rodzinne wakacje zaczynają się od ogromnego stresu i na stresie się kończą, a do tego przebiegają w nerwowej atmosferze. Szczególnie, gdy rodzice postanawiają zamienić własny samochód na pociąg lub autobus.
W liście do Onetu pani Katarzyna opisała podróż pociągiem Intercity z Warszawy do jednej z nadmorskich miejscowości. Bilet kosztował ponad 300 zł, pociąg szybko dotarł do celu podróży. Niestety nie obyło się bez nieprzyjemności.
Wśród pasażerów byli m.in. zagraniczni turyści, rodzice i dziadkowie, udający się z dziećmi nad morze.
Nieopodal mnie miejsce zajęli młodzi rodzice z półrocznym synkiem i — na oko — dwuletnią córeczką. Mama i tata starali się wymieniać w opiece nad dziećmi, tata czytał dziewczynce książeczkę i układał z nią klocki, a mama kołysała niemowlę, sytuacja wydawała się opanowana
– opowiada pani Katarzyna.
„Akcja” rozpoczęła się jakieś pół godziny po odjeździe. Tata wstał i wyszedł do wagonu restauracyjnego, żeby kupić kawę. Wtedy dwulatka wpadła w histerię.
Dziecko zrobiło się czerwone, krzyczało, płakało, wyrywało się i nie mogło uspokoić przez dobre piętnaście minut. Nie pomogły wysiłki mamy, która coraz bardziej nerwowo kołysała przy piersi niemowlę, próbując jednocześnie zainteresować córeczkę kolorowankami, pejzażem za oknem, zestawem kolorowych kredek, a nawet drożdżówką
– kontynuuje autorka listu.
„Z gówniakami się nie podróżuje”
Matka próbowała uciszyć dziewczynkę, ale sama była coraz bardziej zdenerwowana, ponieważ z wagonu zaczęły padać niewybredne komentarze. Tylko niektórzy patrzyli na kobietę ze współczuciem, inni nie ukrywali, że dziecko przeszkadza im w podróży – wzdychali, przewracali oczami.
Gdy wrócił ojciec dziecka, zdenerwowani rodzice dali dwulatce telefon, żeby mogła oglądać bajki. Ale i to niektórym się nie spodobało.
Pewnie, najlepiej to dać dziecku elektroniczną zabawkę, a o konsekwencjach to już nikt nie myśli
– rzuciła starsza kobieta.
Sfrustrowana mama, czując na sobie krytyczny wzrok, spuszczała tylko głowę i nie odpowiadała na komentarze. Mogę sobie wyobrazić, że w duchu marzyła tylko o tym, by jak najszybciej wysiąść z pociągu. Relacja między nią a mężem również wydawała się napięta, bo kiedy dwulatka się uspokoiła, zaczął płakać jej mały brat. Chłopca nie uspokoił ani smoczek, ani butelka mleka. Krzyczał głośno, wydając miarowo jeden wysoki dźwięk
– relacjonuje pani Katarzyna.
Zniecierpliwieni podróżni zaczęli rzucać „dobrymi radami”. Mówili, żeby matka nakarmiła dziecko, dała mu smoczek, trzymała je w innej pozycji. Ale porady nie były najgorsze…
Nie po to płacę tyle za bilet, żeby przez trzy godziny słuchać tego wycia
– rzuciła jedna z pasażerek, po czym zmieniła wagon.
Z gówniakami się nie podróżuje. (…) Mogli jechać smochodem
– dorzucił mężczyzna w białej koszuli, który próbował przeprowadzić służbowe spotkanie online.
Autorka listu twierdzi, że pasażerowie byli bardziej wyrozumiali wobec podróżującego z nimi psa, który w pewnym momencie też zaczął wyć.
Cała złość nieżyczliwych podróżnych skupiła się na matce. Cóż matka z dzieckiem to jednak wciąż obywatele trzeciej kategorii. Najlepiej, żeby nie było ich widać ani słychać. Matka nie powinna publicznie karmić piersią, zajmować zbyt wiele miejsca i panoszyć się wszędzie ze swoimi torbami pełnymi pieluch i zupek… Niech się teleportuje na miejsce wypoczynku, zamiast denerwować ludzi, którzy w spokoju otwierają kolejną butelkę piwa w drodze na wymarzony urlop…
– podsumowuje gorzko pani Katarzyna.