×

Aneta roniła. Leżała bez majtek, w zakrwawionej koszuli przy ciężarnych kobietach z mężami

Przebywanie kobiety, która właśnie poroniła lub takiej, której ciąża jest skrajnie zagrożona, na jednej sali z paniami mającymi lada moment urodzić i cieszyć się macierzyństwem, jest niesamowicie trudne i przykre. Może być bardzo traumatycznym przeżyciem. Niestety, w polskich szpitalach wciąż często się zdarza.

Na jednej sali

Za chwilę przeczytacie historię Anety, którą opowiedziała portalowi gazeta.pl, o tym jak potraktowano ją w jednej z polskich placówek. Kobieta poroniła, a mimo to umieszczono ją w jednej sali z paniami, które lada chwila miały urodzić. Było jej niesamowicie trudno patrzeć na przyszłe mamy z czułością głaszczące swoje ciążowe brzuszki.

List Anety

Poroniłam dwa razy. Ostatnio, 5 tygodni temu, w 14. tygodniu ciąży. Kiedy tylko zaczęłam krwawić, pojechałam do szpitala. Podano mi leki, które miały utrzymać ciążę. Mówiono mi, że jest nadzieja, więc trzymałam się jej kurczowo. Dopiero po przyjęciu na oddział i zrobieniu szczegółowych badań, usłyszałam od młodej lekarki, że jest duże prawdopodobieństwo poronienia. Płakałam przez cały czas.

Położono mnie na sali z innymi pacjentkami, a ja krzyczałam z bólu i rozpaczy. Kobiety z sali próbowały mnie pocieszać. Jedna z nich powiedziała, że też kiedyś poroniła i żebym się nie martwiła, bo wszystko będzie dobrze. Strasznie mi się tego słuchało i nie było to wspierające, ale nie mam do niej żalu. Wiem, że chciała dobrze.

Koszulę miałam we krwi, a obok mojego łóżka nie było ani zasłon, ani parawanu, a ja nie miałam bielizny na sobie. Czułam się naga i upokorzona. Każdy, kto był w pokoju, widział mnie w takim stanie. W nocy przychodziła pielęgniarka, sprawdzać, czy ronienie przebiega prawidłowo. Mówiła do mnie czule, 'kochanie’. To było miłe.

Rano przyjęto i położono w moim pokoju kobietę w 9. miesiącu ciąży. Przyjechała rodzić. Obok niej siedział mąż i oboje głaskali brzuch. Nie znałam jej, a mimo to czułam do niej nienawiść. Za to, że ona się cieszy i jest szczęśliwa, a moje dziecko nie żyje i będę musiała je pochować. Czułam wielką niesprawiedliwość. Leżałam obok nich, płacząc i zadając sobie pytanie, dlaczego akurat mnie to spotkało?

Ze szpitala wypisałam się na własne życzenie. Właśnie dlatego, że psychicznie nie byłam w stanie znieść widoku szczęśliwych par, które przygotowywały się do porodu, albo brały na ręce swoje nowo narodzone dzieci. Nikt nie próbował mnie zatrzymywać. Nikt też nie zaproponował rozmowy z psychologiem czy psychoterapeutą.

Opowiadam tę historię, bo mam 18-letnią córkę i nigdy nie chciałabym, żeby tak ją potraktowano. Dla mnie ta sytuacja była podwójnie traumatyczna.

Spotkaliście się z podobnymi doświadczeniami?

Może Cię zainteresować