×

Aneta nie lubi Świąt. „Czuję się jak służąca. Rozsiadają się przy stołach i każą obsługiwać”

Już niedługo Wigilia, a co za tym idzie, czas przygotowań, nostalgii i chwil spędzonych w gronie ukochanych osób. Jednak w wielu domach to proza życia psuje ten klimat i nie ma szans na to, aby móc cieszyć się z magii, która powinna panować u każdego.

Pani Aneta nie lubi świąt, a wszystko za sprawą rodziny jej męża, która w tym okresie pojawia się u nich w domu

O tym, jak bardzo źle się wówczas czuje, napisała do redakcji papilot.pl. W wiadomości dała upust wszystkim swoim emocjom. Najwidoczniej taką miała potrzebę, a po przeczytaniu jej słów, na pewno wiele z nas pomyśli sobie: „To zupełnie tak jak u mnie”.

„Czuję się jak służąca. Święta to dla mnie okres jeszcze większej pracy niż zazwyczaj. Chociaż raz chciałabym przeżyć je inaczej”

Wczoraj przepłakałam całą noc. Niedawno usłyszałam rozmowę kilku młodych dziewczyn, które cieszyły się, że nadchodzą Święta. Tego samego dnia spotkałam sąsiadów – fajną rodzinę z kilkorgiem małych dzieci. Oni również byli radośni i nie mogli doczekać się Świąt. Postawy tych ludzi sprawiły, że coś we mnie pękło. Zrozumiałam, jak beznadziejne są moje Święta. I to tak bardzo, że wolałabym, aby jak najszybciej minęły. A przecież nie powinno tak być.

One oznaczają dla mnie mnóstwo pracy, dużo więcej niż zazwyczaj. Mieszkam razem z mężem i jego rodzicami w dużym domu pod Warszawą. Co roku na Święta zjeżdża się jego rodzeństwo z rodzinami i jeszcze inni krewni. Tak zawsze było i tak prawdopodobnie zawsze będzie. Taka jest tradycja w tej rodzinie. Odkąd jestem mężatką, czyli od pięciu lat, zawsze to oni przyjeżdżali do nas, a nie my do nich. W tej rodzinie nie istnieje coś takiego jak rewizyta.

Jak spędzam okres przedświąteczny? Nie mam czasu skupiać się na duchowości, bo teściowa zagania mnie do pracy. Nie mam do niej o to pretensji, bo sama wszystkiemu nie podoła. Dom jest duży i trzeba go wysprzątać na błysk. Pierzemy firanki, myjemy okna, drzwi, łazienki, trzepiemy dywany, ścieramy kurze, czyścimy zastawę stołową i sztućce. Zaczynamy mniej więcej dwa tygodnie przed Wigilią. Wtedy jesteśmy w stanie uporać się z tym wszystkim

„Mimo wszystko sprzątanie nic nie znaczy w porównaniu z gotowaniem i pieczeniem. To głównie moje zadanie, bo teściowa nie ma zdolności kulinarnych”

Ponieważ co roku gościmy prawie trzydzieści osób, piekę osiem ciast. Do tego robię orzeszki nadziewane kremem kakaowym i dwa rodzaje pierników. Z ciastami uwijam się w dwa dni. Gorzej jest z gotowaniem. Zaczynam na trzy dni przed Wigilią. Teściowa pomaga mi, jak może. Większość potraw zamrażamy.

Pozostają jeszcze dekoracje. To również moja działka, ponieważ mam zdolności artystyczne. Ja ubieram choinkę, robię wieniec na drzwi i ozdabiam balkon. Trzeba nakryć do stołu, zadbać o gości, podać im jedzenie, zapytać, co chcą do picia, a potem posprzątać. W tym roku kupiliśmy zmywarkę, więc przynajmniej nie będę musiała zmywać. Ale i tak będę musiała ciągle ganiać między jadalnią a kuchnią. Co chwila ktoś coś chce. A to jakieś dziecko życzy sobie soczek, dorosły cytrynę do herbaty, jakoś przyprawę, i tak dalej. Można oszaleć. Nikt nie ruszy się od stołu, żeby mi pomóc. Tylko teściowa trochę mi pomaga, ale szkoda mi jej, bo nie jest już najmłodsza, a po tylu dniach przygotowań ona też jest bardzo zmęczona.

Po posiłku następuje chwila przerwy, podczas której ja zajmuję się brudnymi naczyniami i porządkuje wszystkie rzeczy. Niedługo potem trzeba posłać łóżka, bo cała ferajna zostaje na noc. Następnego dnia krzątanina rozpoczyna się od nowa. Śniadanie, sprzątanie po śniadaniu, kościół, przygotowywanie obiadu, podawanie do stołu, sprzątanie, chwila przerwy, przygotowywanie kolacji, sprzątanie i trzeba się kłaść do łóżek. Następny dzień wygląda prawie tak samo. Na szczęście po obiedzie wszyscy zbierają się do domów. Muszę znowu po nich posprzątać. Pracę odkładam już na następny dzień. Próbuję złapać te kilka godzin, które zostało do końca Świąt i nacieszyć się nimi

„Chciałabym, aby chociaż raz Wigilię przygotował ktoś inny. Mąż ma aż pięcioro rodzeństwa. Niestety, oni mieszkają w ciasnych mieszkaniach”

To nie są warunki do wyprawienia Świąt dla około trzydziestu osób. Ja uważam, że mogliby wynajmować wspólnie jakąś salkę co drugi rok. Wtedy raz ja z teściową wyprawiałybyśmy Święta, a raz oni. Nie mam jednak odwagi, aby to zaproponować. Wiem jednak, że nic się nie zmieni, jeżeli nie interweniuję. A tak bardzo marzę o tym, żeby raz być tą obsługiwaną osobą.

W Święta czuję się jak służąca. Podaj, przynieś, pozamiataj, udekoruj, ugotuj. To jest moja rola. Krewni męża w niczym nie pomagają. Nawet nie przywiozą ze sobą jakiegoś ciasta czy sałatki, żeby trochę mnie odciążyć. Zamiast tego kupują czekoladki i alkohol. Rozsiadają się przy stołach i każą obsługiwać. Chyba się już do tego przyzwyczaili i nawet nie dostrzegają swojego nietaktu.

O kupowaniu prezentów dla tej całej zgrai już nie wspomnę. Nawet nie chcę wiedzieć, ile nas w sumie kosztują Święta. Mam już tego dość. Chciałabym to zmienić, ale nie wiem jak, żeby nikogo nie urazić. W końcu to najbliższa rodzina mojego męża. Jestem ciekawa, czy u was jest podobnie i czy macie jakieś pomysły na rozwiązanie mojego problemu.

*Zdjęcia mają charakter poglądowy

Napisz do nas, jeśli spotkała Cię historia, którą chcesz się podzielić: redakcja@popularne.pl

Może Cię zainteresować