×

Dostali wezwanie do przemocy domowej. Myśleli że spalą się ze wstydu, gdy weszli do mieszkania

Chyba większość z Was wie, że hałasy po bloku rozchodzą się na prawie wszystkie piętra. Niektórym sąsiadom nie trzeba nawet wiele, aby już upominać innych lub nawet wezwać policję. W tej historii wybrali to drugie wyjście. Jednak gdy funkcjonariusze przybyli na miejsce, byli bardzo… zdziwieni.

Tę wiadomość wysłała do redakcji Monika. Jest tak zabawna, że zdecydowaliśmy, że podzielimy się nią z Wami.

Muszę opisać tę historię, bo się uduszę. Serio. Opowiadanie jej znajomym już mi nie wystarcza. Pora podzielić się nią z szerszym gronem. Zwłaszcza teraz, kiedy natrafiłam na Facebooku na pewne zdjęcie. Zacznijmy jednak od początku. Chodzi o narodziny naszej córeczki Gai. Razem z mężem zdecydowaliśmy, że urodzę w mieszkaniu. Chcieliśmy zapewnić i sobie i naszej małej miłości najbardziej komfortowe warunki, jakie tylko zdołamy. Zbliżał się termin porodu. Położna czekała na telefon, a wszystko było już przygotowane i zapięte na ostatni guzik. Przynajmniej tak nam się wydawało…

9 hours to go

W końcu nadszedł ten dzień, w którym Gaja postanowiła przyjść na świat. Odeszły mi wody. Chociaż, odeszły to mało powiedziane. Było dosłownie jak na filmach – jedno wielkie „Chlup”! Zdenerwowana i odrobinę przerażona zadzwoniłam po położną. Uspokoiła mnie i powiedziała, że za chwile przyjedzie. Mój mąż, który zgrywał takiego dzielnego, trząsł się jak małe dziecko. Zaczęły się skurcze. Było coraz gorzej. Już się bałam, że położna nie zdąży na czas i będę zdana na mojego małżonka-panikarza. Na każdy skurcz reagowałam przeraźliwym krzykiem. Na początku odrobinę starałam się go tłumić, ale sił zbyt wielu na to nie miałam. W końcu zadzwonił dzwonek. Pojawiła się! Zdążyła! Moja pomoc, moje wybawienie – położna

Mimi in labor

Dobra, zaczęło się już naprawdę. Okazało się, że Pani Lidka zdążyła niemal w ostatniej chwili. Gdy mnie zbadała, rozwarcie było na 9 cm. Krok po kroku instruowała mnie, co mam robić. Pod wpływem emocji zapomniałam wszystkiego, czego tak pilnie uczyłam się w szkole rodzenia. A darłam się przy tym wniebogłosy. Gdy pojawiła się główka Gai, o czym z dumą poinformowała mnie Pani Lidzia, zadzwonił dzwonek do drzwi. Wszyscy byliśmy bardzo zdziwieni, bo nikogo przecież nie oczekiwaliśmy w takiej chwili. Ja dzielnie parłam dalej, położna mnie wspierała, a Paweł poszedł otworzyć. Czy muszę dodawać, że nie był zbyt czysty z tego intensywnego wspierania mnie i delikatnie pobrudzony krwią? Za drzwiami stali dwaj…funkcjonariusze policji. Tak, ktoś wezwał policję do rodzącej w domu kobiety, bo myślał, że mnie mój łagodny, jak owieczka małżonek katuje…

Policja

Kiedy policjanci zobaczyli Pawła w takim stanie, przerazili się. Faktycznie myśleli, że facet, który stoi przed nimi, właśnie skończył katować swoją żonę. Mój uroczy małżonek starał się ich przekonać, że tak nie jest, ale oni, słysząc moje krzyki z innego pomieszczenia, oczywiście musieli to sprawdzić. W sam raz weszli, gdy Gaja ostatecznie zawitała na świecie. Czy muszę Wam opisywać ich miny? Sądzę, że nie. Dlatego powiem tylko tyle, że szczęki musieli podnosić z podłogi bardzo, bardzo długo. Takiego widoku z pewnością się nie spodziewali…

Na początku napisałam Wam, że myślałam, że naprawdę wszystko dopięliśmy na ostatni guzik, ale nie. Zapomnieliśmy o jednej bardzo istotnej rzeczy – uprzedzeniu sąsiadów. Gdybyśmy to zrobili, być może nikt nie wezwałby policji, a mojego męża nie posądzano by o przemoc domową. Mogliśmy na przykład wywiesić taką kartkę. Przynajmniej wszystko byłoby jasne:

Na sam koniec chcę bardzo pozdrowić dwóch przerażonych panów policjantów, którzy widok mojego zakrwawionego tyłka z pewnością zapamiętają na długo i moja wścibską sąsiadkę z mieszkania naprzeciwko, która ich wezwała. Aaaaa i najważniejsze – Pani Lidziu, dziękuję. Nasze plany powiodły się tylko dzięki Pani!

*Zdjęcia mają charakter poglądowy

Może Cię zainteresować