×

Powódź z 1997 roku. Cimoszewicz powiedział wtedy słowa, których ludzie nie zapomną

Minęło 25 lat od „powodzi tysiąclecia”. Lato w 1997 r roku było pełne ludzkich tragedii. Wielu ludzi zginęło, jeszcze więcej straciło dobytek życia. Straty na terenie całego kraju oszacowano na 12 mld zł. Gdy nadeszła rwąca fala powodziowa, najpierw słychać było szum i okrzyki przerażenia. Potem została cisza. I obrazy jak po apokalipsie.

Minęło 25 lat od „powodzi tysiąclecia”

W lipcu 1997 r. przez Europę Środkową, również przez Polskę, przeszła jedna z największych powodzi w historii. Przyczyną tej katastrofy były bardzo intensywne opady deszczu, które w pierwszej dekadzie miesiąca nawiedziły także Niemcy, Austrię, Czechy i Słowację. Wystarczyło zaledwie kilka dni, by odnotowano ilość opadów, która przekraczała średnią miesięczną. Doszło do gwałtownych wezbrań na rzekach, przede wszystkim w dorzeczu Odry, ale w górnej części wylała również Wisła.

Najgorzej było w ówczesnym województwie wałbrzyskim, jeleniogórskim, katowickim i opolskim. Zalany został m.in. Wrocław, ale też Kraków, Kłodzko, Racibórz i Opole. Wielka fala wdzierała się nie tylko na tereny miast, ale i mniejszych miejscowości. Woda niszczyła wszystko, co napotkała na swojej drodze. Bilans tamtych wydarzeń okazał się tragiczny. Zginęło 55 osób, a tysiące ludzi w jednej chwili zostały pozbawione dachu nad głową. Uszkodzonych zostało niemal 700 tys. mieszkań, a także 4000 mostów, 14 400 km dróg, 613 km wałów przeciwpowodziowych oraz 500 000 hektarów upraw. Miasta i wsie w jedną noc zamieniały się w ruinę. Woda uszkodziła bądź zniszczyła łącznie 2 proc. powierzchni kraju. Straty wyniosły 12 mld złotych.

Ludzie uciekali na dachy

W tamtych dniach nikt nie spał spokojnie. Ludzie czuwali. Bali się, co przyniesie noc. We Wrocławiu alarm powodziowy ogłoszono 9 lipca. Mieszkańcy, po apelu prezydenta miasta, gromadzili wodę pitną (tej, co ciekawe, brakowało), świece, butle z gazem. Budowano zapory z piasku. Fala kulminacyjna uderzyła 12 lipca 1997 r. i zalała prawie 40 proc. miasta.

Bardzo wcześnie rano, pamiętam, siedziałem na skrzyżowaniu Piłsudskiego z Świdnicką. Główne skrzyżowanie, kompletnie zalane. Patrzę nagle – sygnalizacja działa. Jednak ta sygnalizacja po przeniesieniu sterowników na górę działa pomimo powodzi, a prądu nie ma. Zielone, czerwone, pomarańczowe. Nagle patrzę, jak młody człowiek podpływa na kajaku i wyhamowuje na czerwonym świetle

– wspominał w 2012 roku Bogdan Zdrojewski, ówczesny prezydent miasta, którego wypowiedź przypomina TVN24.

Tam, gdzie sytuacja była najgorsza, ludzie uciekali na dachy budynków. Jedzenie i wodę dostarczały im helikoptery. Służby pracowały całymi dniami. Niektórzy płakali z bezsilności…

Pod zoo dotarłem rankiem, gdy już było po akcji i poziom wody opadał. To już było miejsce po bitwie. Żołnierze leżeli bez sił, ledwo się ruszali

– opowiada wrocławski fotograf Krzysztof Romańczukiewicz, który z aparatem przemierzał ulice Wrocławia, gdy tylko woda opadła.

W wyniku powodzi wielu Polaków utraciło cały dobytek. W najgorszej sytuacji byli ci, którzy nie mieli ubezpieczonych mieszkań i domów. Przeżyli, ale musieli zaczynać wszystko od nowa, mogąc liczyć jedynie na niewielkie odszkodowanie od państwa. O tym, jakie „wsparcie” oferowali czołowi politycy, świadczy np. ta wypowiedź premiera Włodzimierza Cimoszewicza:

To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym, zapobiegliwym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna.

Niezbyt empatyczna wypowiedź szybko się zemściła. Trzy miesiące później wyborcy „podziękowali” rządowi SLD w wyborach.

Fotografie: Facebook.com (miniatura wpisu),

Może Cię zainteresować