×

Mężczyzna zmarł na koronawirusa. Nikogo z bliskich nie skierowano na testy!

Pasierb zmarłego mężczyzny ujawnia, że u wszystkich osób, które towarzyszyły mu na nartach, wystąpiły objawy chorobowe. Mimo to nikogo z nich nie skierowano na testy. „Siedem osób z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że są zarażone koronawirusem”.

Chaos w służbie zdrowia

Mimo uspokajających zapewnień ministra zdrowia, że sytuacja w Polsce jest pod kontrolą, coraz więcej osób zaczyna mieć wątpliwości. W Internecie pojawiają się szokujące świadectwa osób, które bezpośrednio zetknęły się z zagrożeniem i miały możliwość przekonać się, w jakim stopniu polska służba zdrowia jest przygotowana na walkę z pandemią. Okazuje się, że dużo gorzej niż przedstawiają to premier i minister zdrowia na swoich licznych konferencjach prasowych.

Portal OKO.press opublikował właśnie list mężczyzny, którego ojczym zmarł z powodu koronawirusa. W każdym razie taka przyczyna śmierci widnieje w akcie zgonu. Niestety, żadna z osób, z którymi miał kontakt, nie została poddana testom na obecność wirusa. Co gorsza, jak sugeruje pasierb zmarłego, jego śmierć nie została ujęta w statystykach. Czy to oznacza, że rząd zaniża liczbę ofiar…?

Żadna informacja o śmierci mojego ojczyma nie pojawiła się w żadnym komunikacie. Moja mama siedzi sama, zamknięta w domu. Nikt nie może przyjść, a ona wyjść. Moja siostra jest zamknięta ze swoim mężem i dwójką dzieci. Kolega ojczyma jest ze swoją żoną. To jest 7 osób, które z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością są zarażone koronawirusem.

Rząd zaniża statystyki?

Mężczyzna zmarł w warszawskim szpitalu MSWiA. Jego śmierć nie została zgłoszona do oficjalnego komunikatu o ofiarach koronawirusa. Portal OKO. press dowiedział się o niej od jednej z lekarek. Jak ujawnił pasierb zmarłego, ojczym zaraził się koronawirusem podczas wyjazdu na narty do Austrii, gdzie przebywał z żoną, córką i kolegą. Wszyscy wrócili do Polski 13 marca, w kiepskim stanie.

Wrócili wszyscy chorzy. Wszyscy byli kaszlący, a ojczym miał wysoką gorączkę. W środę 18 marca zaczęły się u ojczyma duszności i niewydolność oddechowa. Zadzwonili po karetkę, która go zabrała do szpitala zakaźnego na Wołoską. Tam pobrali mu tego samego dnia test, podali wąsami tlen do nosa i zamknęli w izolatce z numerem telefonu do lekarza. Nie był monitorowany. Lekarka, która dzwoniła do mojej mamy z informacją o jego śmierci, powiedziała, że się zatrzymał i reanimowali go bezskutecznie przez pół godziny.

Wynik testu udało się uzyskać dopiero po śmierci mężczyzny. Jak było do przewidzenia, okazał się pozytywny. W międzyczasie stan zdrowia żony i córki zmarłego uległ znaczącemu pogorszeniu.

Zadzwoniła pani z sanepidu i przeprowadziła z moją mamą wywiad, kto był na tym wyjeździe, kto miał kontakt i wzięła numery telefonów do mojej siostry i kolegi ojczyma, z którym byli na nartach. Powiedziała, żeby siedzieć w domu i że są oficjalnie objęci kwarantanną do dnia 27 marca (bo wrócili z Austrii 13 marca). I na tym koniec. Nikt więcej nie zadzwonił, nie skierowali nikogo na testy.  To jest 7 osób, które z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością są zarażone koronawirusem, a nikt nie zrobił im testów.

Jak podkreśla autor listu, stan zdrowia wszyskich zarażonych systematycznie się pogarsza, a kwarantanna właśnie im się kończy. Teoretycznie mogliby wyjść z domu i zarażać innych.

Wszyscy mają objawy, gorączkę, bóle głowy, kaszel. Codziennie próbują dodzwonić się do sanepidu – bezskutecznie. Jutro oficjalnie kończą kwarantannę i mogą wyjść z domu, czego oczywiście nie zrobią, ale legalnie mogliby pójść na zakupy. Przedwczoraj moja siostra czuła się bardzo źle i dzwoniła po karetkę. Opisała sytuację i uzyskała informację, że jeśli nie wymaga reanimacji, to nie przyjadą. Dziś udało mi się ustalić przez znajomych, że najlepiej jak przyjadą własnym transportem na SOR do szpitala zakaźnego. Jak jutro nie będzie poprawy, to tak zrobimy.

 

Źródła: oko.press

Może Cię zainteresować