×

Do Auschwitz wjechał pociąg. Gdy otworzono jego drzwi, esesmani nie wierzyli własnym oczom

12 maja 1944 roku w obozie Auschwitz-Birkenau, kiedy otworzone zostały drzwi do wagonu, esesmani nie mogli uwierzyć własnym oczom. Z pociągu wysadzono bowiem 7 karłów, wykończonych podróżą, jednak wystrojonych jak na wieczorny występ.

Artyści z Transylwanii

Rodzeństwo pochodziło z Transylwanii w Rumunii. Rodzina liczyła dziesięć osób, a aż siedmioro cierpiało na karłowatość. Po śmierci rodziców wiedząc, że są zbyt słabi na prowadzenie gospodarstwa zainwestowali w instrumenty muzyczne. W ten sposób cała dziesiątka zaczęła zarabiać na życie jako Transylwańska Trupa Liliputów, wykorzystując swoją wrodzoną przebojowość i talent aktorski.

Zaintrygowali Doktora Śmierć

Jako Żydzi nie zdołali uniknąć wywózki do obozu koncentracyjnego. Zgodnie z filozofią, którą kierowali się naziści mieli niewielkie szanse na przeżycie. Nie dość, że cała rodzina była ortodoksyjnymi wyznawcami judaizmu, to jednocześnie ze względu na swoją chorobę byli uznawani z słabsze jednostki.

Paradoksalnie, ich przypadłość sprawiła, że ominęła ich część dramatycznej codzienności więźniów. Zaraz po pojawieniu się Ovitzów, esesmani poinformowali o nich doktora Josefa Mengele – obozowego lekarza nazywanego też Doktorem Śmierć lub Aniołem Śmierci. Mengele fascynował się genetyką. Życie poświęcił badaniom bliźniąt, jednak interesował się każdą osobą z fizyczną deformacją, która pojawiała się w obozie.

Przedstawienia w cieniu śmierci

Doktor Mengele od lat próbował znaleźć przyczynę karłowatości. Rodzina, w której aż 7 osób cierpiało na achondroplazję pojawiła się więc w idealnym dla niego momencie. Zazwyczaj osoby, które zaciekawiły Anioła Śmierci, po przeprowadzanych przez niego eksperymentach stawały się wrakiem człowieka. W tej historii sprawy potoczyły się nieco inaczej. Talent muzyczny i „ułomność”, tak bardzo piętnowana przez hitlerowców, pozwoliła im na uniknięcie komory gazowej.

Rodzeństwo Ovitz nie było wykorzystywane tylko jako obiekt badań. Mengele, który kochał sztukę, a przede wszystkim muzykę, często organizował występy Trupy Liliputów w obozowej kantynie. Dzięki temu rodzina nie została rozdzielona, oszczędzono im pałowania, nie musieli golić głów, mogli zachować sceniczne stroje oraz makijaż.

Mimo zazdrości niektórych więźniów, te przywileje w niewielki sposób poprawiały ich sytuację, ponieważ ciągle żyli w strachu, że przestaną być potrzebni. Mimo wszystko dla Doktora Śmierć dalej byli niczym więcej jak niezbędną do eksperymentu tkanką, która po jego zakończeniu będzie zniszczona.

Doczekali wyzwolenia

Dzięki karłowatości cała rodzina doczekała wyzwolenia obozu. Jednak to doświadczenie pozostawiło ich z traumą do końca życia. Co ciekawe, nie wszyscy z rodzeństwa nienawidzili doktora Mengele. Najmłodsza z nich w swojej książce pisała, że nie potrafiła go nienawidzić, ponieważ mimo wszystko uratował im życie. Po wojnie rodzeństwo zamieszkało razem w Izraelu, gdzie wszyscy założyli swoje rodziny.

Więcej o Transylwańskiej Trupie Liliputów możecie dowiedzieć się z książki „Sercem byliśmy wielcy” napisanej na podstawie opowieści jednej z sióstr oraz z filmu dokumentalnego „Perspectives”.

Może Cię zainteresować