×

Z ciał swoich ofiar robił przetwory. Później sprzedawał je na targu

Nie tylko mordował swoje ofiary, ale później przerabiał je na przetwory. Takie „produkty” oferował na lokalnym targu. Kanibal z Ziębic przeraził wówczas całą Polskę.

Zabójca, prawie że doskonały

Nic nie zapowiadało, że tego dnia w Ziębicach zostanie odkryta tak mroczna tajemnica. Wszystko stało się za sprawą Vincenza Oliviera, który wpadł zakrwawiony na lokalny posterunek policji. Mundurowym opowiedział, że 54-letni Karl Denke chciał go zamordować. Ranny mężczyzna był włóczęgą z kolei Denke szanowanym obywatelem, nazywanym przez mieszkańców „Ojczulkiem Denke” z racji tego, że chętnie pomagał lokalnym biedakom oraz włóczęgom takim jak Olivier.

Karl Denke urodził się prawdopodobnie w 1870 roku r. w niewielkiej wsi na terenie Dolnego Śląska. Nie miał łatwego dzieciństwa, w szkole nie szło mu najlepiej. Rodzina oraz nauczyciele uważali, że jest upośledzony. Po śmierci ojca 25-letni Karl nie dostał nic w spadku, a cały trafił do jego starszego brata. Ten jednak nie zostawił rodzeństwa w potrzebie i Denke otrzymał spore pieniądze od brata. Warunek był jeden — wyprowadzi się z rodzinnej wsi i nigdy nie wróci.

Tak oto przyszły kanibal trafił do Ziębic (wówczas miasto nazywało się Münsterberg) gdzie kupił gospodarstwo rolne. Nie szło mu jednak najlepiej i szybko je sprzedał. Wówczas kupił kamienicę. Szalejący kryzys zmusił Karla do sprzedaży kamienicy, jednakże zachował on w niej mieszkanie. Dorabiał, sprzedając produkty własnej roboty w tym peklowane mięso czy wyroby galanteryjne.

Kanibal z Ziębic

Komisarz początkowo nie chciał podejmować się interwencji wobec Karla, jednakże rana na głowie włóczęgi była konkretna. Ofiara twierdziła, że Denke zamachnął się na niego z użyciem kopaczki i tylko cud sprawił, że cios nie trafił bezpośrednio w jego głowę. Zatrzymano więc podejrzanego i doprowadzono do aresztu, a ten poddał się bez żadnego oporu. Twierdził, że włóczęga chciał go okraść. Gdy policjanci chcieli go przesłuchać wieczorem, przeżyli szok — mężczyzna powiesił się na swojej chuście w celi.

Wówczas podjęto decyzję o rewizji mieszkania Karla. Mundurowi nie mogli uwierzyć w to co tam znaleziono — dziesiątki ludzkich kości i zębów, narzędzia poplamione krwią czy dziennik, w którym skrupulatnie zapisywał dane swoich ofiar. Choć zapiski były bardzo dobrze prowadzone, nie wiadomo czy zawierały wszystkie ofiary. Łącznie mogło być ich między 20 a 40. Pierwsze morderstwo Denke popełnił prawdopodobnie w 1909 roku.

Znaleziono dowody, że mężczyzna oprawiał swoje ofiary oraz żywił się ich mięsem. Wybierał biedaków, włóczęgów i prostytutki. Robił to z bardzo prostego powodu — nikt nie przejmował się ich zaginięciami. Co przerażające, sąsiedzi zeznali, że słyszeli odgłosy rąbania i piłowania oraz widzieli, jak Karl wylewa krwawą wodę do kanalizacji. Jednakże sądzili, że zabija on psy, bo ich skóry wisiały na podwórku kamienicy.

Zbrodnie rozsławiły miejscowość mordercy

Tajemnica Karla Denke mogła zostać nie odkryta, gdyby nie przypadek. Dzięki działaniom profesora Tadeusza Dobosza, pracownika Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu cała Polska dowiedziała się o kanibalu z Ziębic. W połowie lat 80. ubiegłego wieku odnalazł on na śmietniku blisko tysiąc przeźroczy. Przedstawiały one zdjęcia z rewizji domu mordercy. Zainteresował się nimi i okazało się, że są powiązane ze sprawą kryminalną sprzed ponad 60 lat.

Ogromny wpływ na popularyzację (jeśli można to tak określić) historii Karla miała także dr Lucyna Biały. Zebrała ona rozrzucone doniesienia prasowe odnośnie poczynań mordercy i z ich pomocą udało się jej stworzyć biografię kanibala. Gdyby nie działanie tych dwóch osób pogrzebana byłaby historia Karla. Dlaczego?

Lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że kanibal nie tylko spożywał, ale także sprzedawał ludzkie mięso. To spowodowało, że lokalna przetwórnia mięsa i rzeźnicy byli bojkotowani przez mieszkańców. Do tego obawiano się lokalnych źródeł wody, albowiem według plotek podziemne źródła miały być zatrute przez trupy zamordowanych, które Karl chował w swoim ogródku.

Właśnie dlatego lokalne władze chciały jak najszybciej zatuszować sprawę. Jednak pomimo tego prawda ostatecznie wyszła na jaw… po przeszło 80 latach.

Źródła: www.fakt.pl, podroze.onet.pl, www.wroclaw.pl, narcism654.nazwa.pl
Fotografie: Twitter

Może Cię zainteresować