×

Lekarze SS byli bezwzględni wobec dzieci. Eksperymentowali na nich w okrutny sposób

Nakładem wydawnictwa Czarne ukazała się książka „Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS” autorstwa Natalii Budzyńskiej. Ta pozycja na pewno porusza i nie pozostawia człowieka obojętnego na historię i ludzkie cierpienie. Ponadto autorka przybliża postać wujka, który był lekarzem SS. Jego pamiętniki zdradzają wiele i stawiają wiele pytań, na które niekoniecznie pani Natalia i czytelnik będą w stanie znaleźć odpowiedź.

Autorka na pewno dotyka tematów, które w głębi ma każdy z nas. Robi to z należytym szacunkiem dla zamordowanych

Nie ma żadnych wątpliwości, że ta książka to emocjonująca podróż, w której czytelnik będzie lawirować między dobrem i złem, a także będzie zastanawiać się nad tym, jak żyło się w czasach, gdy wojna pukała do drzwi… Jednak najważniejsze jest to, że ta pozycja to hołd. To wspomnienie wszystkich zamordowanych dzieci…

„Którego dokładnie dnia rozpoczęły się eksperymenty na dzieciach, nie wiadomo”

Mieszkały w warunkach o wiele lepszych niż w Birkenau, karmiono je nie najgorzej, bo przecież musiały być w miarę dobrze odżywione, skoro miały być przeznaczone na medyczne eksperymenty. Pobyt dzieci w Neuengamme miał być tajemnicą, ale była to tajemnica, o której wiedział cały obóz. W tym nieludzkim miejscu świadomość obecności niewinnych małych dzieci poruszała każdego więźnia. Nawet niektórzy esesmani czuli się z tego powodu niekomfortowo.

Kiedy przeprowadzano eksperymenty na dzieciach, to one oczywiście nie miały pojęcia, co się dzieje, traktowano je w bardzo miły sposób, miały nawet słodycze i zabawki i były całkiem szczęśliwe” – mówił wujek autorki.

Aha, dostawały słodycze i gruźlicę do płuc” – podsumował prokurator.

Oprócz francuskich lekarzy do opieki nad dziećmi wyznaczono jeszcze dwóch więźniów z Holandii: Dirka Deutekoma z organizacji katolickiej oraz Antonie Hölzela z organizacji komunistycznej. Obaj zostali aresztowani już w 1941 roku i przeszli przez różne obozy, ostatecznie trafiając razem do Neuengamme. Obaj też byli pielęgniarzami w szpitalach obozowych i zostali wyznaczeni do baraku 4a wtedy, gdy przyjechały dzieci. To oni byli najbliżej małych pacjentów, pielęgnowali ich, byli ich powiernikami, tulili, ocierali łzy i rozśmieszali. Katolik i komunista w służbie żydowskim dzieciom

W części baraku, która była dla większości niedostępna, przetrzymywano probówki ze szczepami bakterii i świnki morskie. Po co trzymano świnki morskie?

Zwierzęta miały swój numer zupełnie tak jak dzieci w obozach, na których przeprowadzano eksperymenty. Jeśli wstrzykiwano daną bakterię dziecku, robiono to samo ze świnką morską.

Dzieci więc musiały przechodzić wszytko to, co świnki, a przed świnkami więźniowie polscy i radzieccy

Autorka książki przybliża także sytuację, w której wujek spodziewał się potomka. Wówczas przychodził kilka razy w tygodniu do baraku 4a i przyglądał się dzieciom, którym robiono zastrzyk z bakteriami gruźlicy

Zarażał zdrowe dzieci chorobą, na którą w obozie nie było żadnego lekarstwa. Wcierał plwocinę chorych w naciętą, delikatną dziecięcą skórę. Polski więzień-lekarz, doktor Kowalski, zeznawał: „Osobiście widziałem, jaki wpływ miało to na dzieci. Sam widziałem, że ten mały punkt, który był pocierany, najpierw był lekko zaczerwieniony, a potem opuchnięty i bolesny. Widziałem, że gruczoły po stronie, po której dokonywano eksperymentów, były spuchnięte i powiększone. Następnie ten sam eksperyment został powtórzony po drugiej stronie ciała, i znowu stało się to samo. Potem gruczoły zostały całkowicie usunięte.

Dzieci rozbierano do pasa i kładziono na stole operacyjnym. Skórę pod pachami smarowano jodyną i każdemu dziecku dawano w celu miejscowego znieczulenia dziesięciocentymetrowy zastrzyk roztworu nowokainy. Doktor Bohuslav Došlik, lekarz operujący, wymacywał gruczoł pod pachą, robił pięciocentymetrowe cięcie i dokonywał jego usunięcia. Następnie wprowadzał do rany tampony. Każda operacja trwała mniej więcej kwadrans. Tego wieczoru zoperowano dziewięcioro dzieci. Francuscy więźniowie-lekarze umieszczali gruczoły w szklanych pojemnikach ze spirytusem formalinowym i nalepiali etykietki z odpowiednim nazwiskiem i numerem dziecka. Po operacji przeniesiono dzieci znowu do rewiru czwartego.

„W czasie operacji, które odbywały się co czternaście dni, usunięto wszystkim dzieciom gruczoły pachowe”

Cierpiały. Bały się każdego zastrzyku, każdego pobrania krwi, każdej strzykawki. Środki znieczulające szybko przestawały działać, po zabiegu pojawiał się nieznośny ból. Płakały. Stawały się apatyczne. Leżały w swoich łóżkach. Nie widziały słońca, bo przecież okna były zamalowane. Nie cieszyły ich nawet zabawki sprezentowane im przez więźniów z okazji Bożego Narodzenia. Gorączkowały. Śniły o mamie. Przypominały sobie dotyk jej dłoni, może uśmiech i głos, może zapach?

Mój wujek nawet czuł się za małych pacjentów odpowiedzialny, uważał, że powinien sprawdzać, czy przypadkiem – poza tym że znęcał się nad nimi Heissmeyer – nie dzieje się im nic złego. Nie omieszkał nadmienić w czasie procesu, że miał na dzieci uspakajający wpływ i że kiedyś jedno z nich powiedziało mu, że jest dobrym człowiekiem

Porażające, ile cierpienia spotkało te dzieci. Wojna nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem…

*Fragmenty książki pochodzą ze strony www.newsweek.pl
**Fragment książki „Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS” autorstwa Natalii Budzyńskiej

Może Cię zainteresować