×

Ten lek antydepresyjny zaleca się po poronieniu lub aborcji. W środku nie znajdziemy tabletek

Consolatyna jest „lekiem” antydepresyjnym po utracie dziecka. Wydana bez recepty – taki napis widnieje na jej opakowaniu. Przeznaczona jest dla kobiet, które poroniły lub też dokonały aborcji. Jednak w środku pudełka nie znajdziemy tabletek, ani nawet syropu lecz zupełnie coś innego… I wielu osobom bardzo się to nie podoba.

Skąd pomysł?

W opakowaniu Consolatyny zamiast prawdziwych leków znajdziemy ikonę Matki Bożej, modlitewnik, oraz „pojednanie z Bogiem i utraconym dzieckiem”. „Lek” ten jest pomysłem ks. Andrzej Muszala. Można go zakupić na stronie internetowej wydawnictwa Św. Stanisława. Jego pomysłodawca w rozmowie z Radiem Zet powiedział:

Dziecko można stracić naturalnie albo w wyniku aborcji. W każdym przypadku to trauma dla obojga rodziców. Zwłaszcza kobiety potrzebują wsparcia i pocieszenia. Stąd pomysł stworzenia leku, a raczej duchowej terapii, który pomoże im poradzić sobie z tym dramatem

Informacje na opakowaniu

Na opakowaniu Consolatyny znajdziemy wszystkie potrzebne informacje. Dowiemy się z nich, że jest to „duchowy lek” dostępny bez recepty i do codziennego stosowania o każdej porze dnia oraz nocy i to w dowolnych ilościach. Nie ma bowiem ryzyka przedawkowania go. Jakie jest wskazanie do stosowania Consolatyny? „Utrata dziecka, poronienie naturalne, poczucie winy, lęki i stany depresyjne po utracie dziecka, przerwanie ciąży, syndrom poaborcyjny, in vitro”.

Pojawienie się na rynku Consolatyny nie umknęło uwadze internautów. Większości z nich pomysł ten bardzo się nie podoba. Nie zostawiają oni suchej nitki na księdzu Andrzeju Muszali oraz wydawnictwie Św. Stanisława. Najdelikatniejsze komentarze sugerują, że „żerują na cudzym cierpieniu”.

In vitro obok aborcji

„Lek” wywołał w sieci ogromne poruszenie. Największe ze względu ostatnią pozycję wymienioną we wskazaniach do stosowania. Ludzie nie potrafią zrozumieć, dlaczego coś, co pomaga w leczeniu niepłodności, zostało tam wyszczególnione, tuż obok aborcji i poronienia.

Beata przez wiele lat bezowocnie starała się o potomstwo. Zwiodły ją wszystkie naturalne metody leczenia niepłodności. Dlatego wraz z mężem zdecydowali się więc na in vitro. To była ich jedyna nadzieja. Udało się. Dziś mają 3-letniego Mateuszka. Jak zareagowała na wieść o Consolatynie i wskazaniach do jej stosowania?

Jesteśmy wierzący, chodzimy z Mateuszkiem na msze, w tym roku byliśmy we trójkę święcić jajka na Wielkanoc. Dla nas to, że skorzystaliśmy z in vitro, nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie – dzięki tej metodzie nasz największy skarb jest z nami, chociaż już zwątpiliśmy, że kiedykolwiek uda nam się mieć dzieci. Czy czuję potrzebę kupienia sobie Consolatyny? W życiu! Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby zestawić ze sobą poronienie, czyli utratę dziecka z in vitro, dzięki któremu można je zyskać, ale jest to co najmniej nie na miejscu. Jeśli jakaś kobieta, która urodziła maluszka „z probówki” czuje potrzebę, żeby się przez to modlić i rozpaczać, jej wybór. Ja nie czuję się winna ani tym bardziej nie mam depresji, którą trzeba leczyć. Jestem szczęśliwa i dumna, bo mam pięknego, cudownego syna.

Poronienie to wina kobiety?

Kolejną wątpliwością jest to, że Consolatyna pomaga w pojednaniu z Bogiem. Oczywiście taki zwrot sugeruje, jakoby osoba, która chce ją przyjmować, pragnie oczyścić się z grzechu i odpokutować coś. W przypadku naturalnego poronienia, może to więc być odrobinę nie na miejscu. Przecież taka kobieta nie chciała tego, aby stracić dziecko.

Ewelina, która jest praktykującą katoliczką, nie do końca jest w stanie zrozumieć zamysł wymienienia poronienia tuż obok aborcji, jakby było ono grzechem. Dziecko straciła już 3 razy.

Chodzę do Kościoła, modlę się dość regularnie, staram się żyć w zgodzie z zasadami wiary, ale takie absurdalne pomysły naprawdę zniechęcają mnie do bycia katoliczką. Dla mnie ten „lek duchowy” był takim obrzydliwym zbagatelizowaniem mojej rozpaczy. Trójka moich nienarodzonych dzieci umarła, to jest dla matki ból, którego nie da się opisać. A Kościół wciska mi modlitewnik i święty obrazek z hasłem „zestaw antydepresyjny po stracie dziecka”. Kiedy to zobaczyłam, miałam poczucie, że dla twórców leku moje cierpienie to jakaś fanaberia. Że nie powinnam się „mazać”, tylko uklęknąć, pomodlić się i zapomnieć

Lek na nieistniejącą przypadłość

Consolatyna jest też lekiem na coś, co nie istnieje, czyli na „syndrom aborcyjny”. Co prawda często mówią o takich konsekwencjach zabiegu usunięcia ciąży przeciwnicy aborcji, ale nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że coś takiego w ogóle istnieje. Według zwolenników wolnego wyboru część kobiet może przezywać traumę, ale inne z pewnością przez coś takiego nie przechodzą.

Wrzawę podnieśli również i psycholodzy, którzy podkreślają, że depresja wywołana przez stratę dziecka to bardzo poważna choroba, której nie wolno lekceważyć. Ciepiąca na nią kobieta powinna być pod opieką lekarza. Dodają, że niestety modlitwa, zamiast leków może wywołać więcej szkody niż pożytku.

Co myślicie na temat pomysłu Kiędza Andrzeja Muszali?

Może Cię zainteresować