×

Ciężarna Justyna zmarła na skutek sepsy. Lekarze zwlekali z cesarskim cięciem

34-letnia Justyna zmarła na skutek sepsy. Lekarze zwlekali z wykonaniem cesarskiego cięcia, ponieważ czekali, aż kobieta naturalnie urodzi pięciomiesięczny płód, który obumarł. Zakończyło się to tragedią. 34-latka osierociła dwóch synów.

34-letnia Justyna zmarła na skutek sepsy

Jesienią ubiegłego roku cała Polska usłyszała o tragedii, która dotknęła 30-letnią Izabelę z Pszczyny i jej bliskich. we wrześniu trafiła do Szpitala Powiatowego w Pszczynie po tym, jak w 22. tygodniu ciąży odeszły jej wody płodowe. Niestety, dzień później już nie żyła. Zmarła w wyniku wstrząsu septycznego.

Teraz portal kobieta.onet.pl opisał podobny przypadek. 34-letnia Justyna trafiła do szpitala w piątym miesiącu ciąży. Chociaż płód obumarł, lekarze zwlekali z przeprowadzeniem cesarskiego cięcia. Kobiet zmarła na skutek zakażenia sepsą.

Justyna miała dwóch synów. Gdy w 2020 r. dowiedziała się, że rodzina się powiększy, była bardzo szczęśliwa. Cieszył się również narzeczony kobiety – Janusz, który przeszedł przez traumatyczne doświadczenia. Na początku nic nie wskazywało, że sprawy mogą się potoczyć w taki sposób…

Justyna była młodą, zdrową kobietą. Zajmowała się naszym dzieckiem i Mateuszem — swoim 8-letnim synem z pierwszego małżeństwa. Gdy zaszła w ciążę nie było podstaw do niepokoju. Sytuacja zmieniła się na początku piątego miesiąca, wówczas pojawiły się plamienia, skurcze, bóle brzucha. Narzeczona poszła do ginekologa, ten dał skierowanie do szpitala we Wodzisławiu Śląskim, do którego trafiła 18 listopada 2020 r.

– opowiada mężczyzna.

W dokumentacji medycznej ginekolog odnotował „stan po 2 cięciach, poronienie zagrażające, okresowe plamienie z dróg rodnych”. Wykonano wymaz i wykryto obecność bakterii. Justyna otrzymała antybiotyk, ale okazało się, że nie działa on na wykrytą bakterię. Mimo to „leczenie” kontynuowano.

Minęły dwa tygodnie, a 34-latkę wypuszczono ze szpitala. Justyna otrzymała polecenie, by zgłosić się na kontrolę do ginekologa. Ale wkrótce kobieta znów trafiła na szpitalny oddział. Justyna źle się czuła. W wiadomości wysłanej do narzeczonego napisała, że zemdlała w toalecie, że ma biegunkę, gorączkę, ból krzyża.

archiwum prywatne

archiwum prywatne

Dlaczego zwlekano z cesarką?

Justynę przyjęto do placówki w związku z podejrzeniem odpływania płynu owodniowego. Wkrótce okazało się, że życia dziecka nie da się uratować.

Poronienie w toku. Usunięcie pessara z powodu PROM. Zdecydowano o ukończeniu ciąży

– zanotowano w karcie 34-latki.

Kobieta wysyłała kolejne wiadomości do narzeczonego. Zaczęły one dotyczyć pochówku dla dziecka. Ostatnią wiadomość Justyna wysłała 10 grudnia o godz. 9:40. Napisała, że jedzie na porodówkę.

Z dokumentów, które dostarczył szpital, wynika, że tuż po 10.00 kobieta dostała lek na wywołanie porodu, który nie zadziałał, a jej stan się pogarszał. Janusz był wtedy z domu z Dawidkiem, czekał na wiadomości od narzeczonej, nie wiedząc, co właściwie się z nią dzieje.

– informuje Onet.

Mężczyzna miał już nigdy nie otrzymać wiadomości od narzeczonej. W organizmie kobiety rozwinęła się sepsa. Anestezjolog stwierdził ciężką posocznicę. Gdy ok. godz. 13 odnotowano w karcie poród martwego płodu przez cesarskie cięcie, kobieta była już nieprzytomna.

(…)Okazało się, że trzeba wyciąć macicę. Na wszelkie działania ratujące życie było już pewnie wtedy późno, a ja nadal nic nie wiedziałem. Po południu tego dnia powiedzieli mi w końcu: stan ciężki, ale stabilny. Odetchnąłem.

– opowiada Janusz.

archiwum prywatne

archiwum prywatne

„Pana narzeczona odeszła”

Następnego dnia szpital poprosił mężczyznę o szybki kontakt. Janusz usłyszał, że może przyjechać, żeby zobaczyć się z narzeczoną. Nie był świadomy, jak dramatyczna jest sytuacja. Gdy dotarł na miejsce, pielęgniarka przekazała mu, że wydarzyło się najgorsze.

Na korytarzu przed windą spytałem pielęgniarkę, czy Justyna czuje się lepiej. Chwyciła mnie za rękę. „Pana narzeczona odeszła…” — usłyszałem. Ale jak to? Nikt nie informował mnie o takim ryzyku. Lekarz godzinę wcześniej nawet o tym nie wspomniał.

– relacjonuje mężczyzna.

Zawieźli mnie na OIOM. Justyna leżała z rurkami w buzi, z tymi wszystkimi kabelkami. Jej skóra miała fioletowy odcień. Nie mogłem jej dotknąć, pocałować, przytulić. Nie dali mi wody ani nic na uspokojenie. Uklęknąłem przy jej łóżku, żeby się z nią pożegnać. Lekarz podszedł, poklepał mnie, mówiąc: to była sepsa, przykro mi. Będziemy rozmawiać innym razem, bo ma sprawy do załatwienia. Po 15 minutach powiedziano mi, że muszę wyjść

– wspomina.

Potem lekarz zapewniał, że personel szpitala zrobił, co mógł, żeby ratować życie kobiety. Pana Janusza te słowa nie przekonały. Mężczyzna powiadomił prokuraturę. Teraz stara się o odszkodowanie dla siebie i dziecka. I zastanawia się, jak wyjaśni kiedyś synkowi, w jaki sposób odeszła jego mama.

Szpital w Wodzisławiu Śląskim nie skomentował tej sprawy.

Fotografie: archiwum prywatne (miniatura wpisu),

Może Cię zainteresować